środa, 22 lipca 2015

Rozdział 2 ,,Witamy w Sydney!"

* * Trouble is a friend, yeah
Trouble is a friend of mine * *

Oczami Alex...

      Chodziłam jak na szpilkach w tę i z powrotem. Moja mama pojechała razem z babcią Luke'a na lotnisko. Co jak co, ale trochę ciężko byłoby pomieścić sześć walizek w małym samochodzie pani Hemmings. Po za tym, moja mama, mama Lu, mama Myrty i tata Luke'a ustalili, że dziewczyny tydzień spędzą w domu babci blondyna, a drugi w moim. Żeby zbytnio nie obciążać pani Hemmings.
     Nie mogłam nerwowo wytrzymać tego irytującego wyczekiwania. Nie wiedziałam, czy już przylecieli, czy nie. W końcu zobaczyłam przez okno naszego Minivana. Zbiegłam na dół bardzo szybko i zaczęłam machać do przyjezdnych. Na przodzie siedział pan Hemmings i moja mama, a z tyłu, za zaciemnionymi szybami cała reszta, włącznie z babcią chłopaka. Pierwsza z samochodu wysiadła Lu.
 - Alex! Hej! - zawołała i przytuliła mnie.
      Nie, żeby to było tak, że nagle zapałałyśmy do siebie wielką, siostrzaną miłością, ale zaakceptowałyśmy się. Szanowałyśmy i już bardzo dobrze znosiłyśmy własne towarzystwo. Czasami SMS-owałyśmy i dzieliłyśmy informacjami. Byłyśmy po prostu koleżankami.
 - Cześć Lu... Tęskniłam za wami! - powiedziałam szczerze. Potem zniżyłam głos do szeptu i powiedziałam śmiertelnie poważnie: - Będziemy musieli w czwórkę porozmawiać. Sprawy strażników.
 - Okay - powiedziała patrząc mi prosto w oczy. - Poważne?
 - Potem - rzekłam i uśmiechnęłam się. - Witamy w Sydney!
       Po wyściskaniu Myrty i Luke'a odwróciłam się do Toma. Miał ciemne, kręcone włosy i równie ciemne oczy. W zasadzie, to oczy miał niemalże czarne. Wyglądał na miłego. Wyciągnął do mnie rękę. Uścisnęłam ją.
 - Thomas Anderson - przedstawił się. - Ale wolę Tom.
 - Alexandra Hataway - uśmiechnęłam się i idąc w jego ślady dodałam: - Ale wolę Alex.
 - Gdzie chłopaki? - zapytał mnie Luke. - Pisałem do nich.
 - Powinni zaraz być - wzruszyłam ramionami.
      Weszliśmy do wnętrza błękitnego domku. To był typowy ,,domek babci". Parterowy, pośrodku różanego ogrodu, z małą białą werandą. Po drewnianych, niebieskich deskach na fasadzie piął się bluszcz.
     Zasiedliśmy w małej, staroświeckiej, ale przytulnej kuchni. Znaczy, najpierw chłopaki zanieśli wszystkie walizki do pokoi na poddaszu. Zjawiła się też reszta 5 Seconds of Summer oraz Fay. Zjedliśmy obiad (a ściślej mówiąc, niemal przywiązano nas do krzeseł, żebyśmy go zjedli), który przygotowała pani Hemmings. Potem, po typowej gadce w stylu ,,Jak lot?" i ,,Co słychać?", wreszcie pozwolono nam zabrać Lu, Myrtę, Luke'a i Toma na wycieczkę po Sydney.
 - Dobrze was wreszcie widzieć na żywo - uśmiechnął się Michael, kiedy opuściliśmy domek babci blondyna.
 - Wzajemnie - uśmiechnęła się Lu.
 - A pójdziemy, nie mówię dzisiaj, ale do tej opery? - Myrta zrobiła maślane oczka i spojrzała na Luke'a.
 - Eeeee... - zawahał się.
 - Obiecałeś im! - przypomniał Tom.
 - Cicho siedź! - Luke dał mu kuksańca w bok, na co brunet tylko się zaśmiał.
 - Ja w zasadzie też tam jeszcze nie byłam - wtrąciłam.
 - Tak, pójdziemy. - Luke przewrócił oczami, a cała reszta się zaśmiała.

~~ו*•×~~

     Fay wyciągnęła nas do kawiarni. Część wzięła kawę, a część kakao. Kakao przeważało o jedną osobę. W końcu, było nas dziewięcioro. Steve nie chciał iść. Zagadał się z, jak to stwierdzili jednogłośnie wszyscy chłopcy, ,,koleżanką".
     Aż do momentu, w którym słońce zniknęło za horyzontem, włóczyliśmy się po mieście, które każdy z chłopaków (poza Tomem) znał jak własną kieszeń. Szliśmy już z powrotem, każdy do siebie, gubiąc po drodze kolejne osoby. Pierwszy opuścił nas Ashton, który mieszkał w pobliżu plaży. Potem Michael i Fay, mieszkający po sąsiedzku a w końcu i Calum. W piątkę ruszyliśmy do domu pani Hemmings, który Fay wesoło określiła ,,Różanym Domkiem".
 - Serio, gdyby nie twoi przyjaciele, nie wiem, jak bym tu wytrzymała - odpowiedziałam na pytanie Luke'a.
 - Aż tak źle? - zapytał Tom.
 - Tęsknię za Nowym Jorkiem - powiedziałam, bawiąc się resztką oranżady w szklance. - Ale muszę się pogodzić, że już tam nie wrócę, chyba, żeby odwiedzić znajomych.
     Taka prawda. Nikogo z rodziny tam nie mam. W New Jersey mieszka ciocia, bo babcia już nie żyje. Podobnie zresztą, jak ta druga, która zmarła z pewnością trzysta parę, paręnaście, a może parędziesiąt lat temu.
 - No tak - stwierdziła Myrta i postanowiła zmienić temat, za co byłam jej ogromnie wdzięczna. - Co będziemy robić jutro?
     Wszyscy wzruszyli ramionami.
 - Co chcesz - Luke cmoknął ją w usta.
      Słodka parka. Chociaż, szczerze wolę bardziej mieszanki wybuchowe. Innymi słowy - przeciwieństwa. U nich to było raczej, jak to określiła Lu, początkowym zaprzeczaniem faktom, że sporo ich łączy, a obecnie milusim, cichym, bezspornym związkiem.
        Rozmawialiśmy chwilę o swoich propozycjach i wspólnie stwierdziliśmy, że pójdziemy na plażę. Potem Tom udał się na prośbę Steve'a do salonu, żeby zagrać w wyścigówki. Nadszedł czas, by powiadomić ich o Camille. Nachyliłam się bliżej nich.
 - Muszę wam o czymś powiedzieć - oznajmiłam.
     Wszyscy skupili na mnie całą uwagę.
 - Znalazłam osobę z piętnem Mroka - szepnęłam.
 - Kolejną? - zdziwiła się Lu.
 - Chris ostatnio mówił, że znaleźli wszystkich - dodała Myrta. - Nie słyszałam, żeby wśród nich był ktoś stąd. Zresztą, Tom także ma piętno, więc chłopaki będą tu w nocy.
      Tego nie wiedziałam.
 - Jesteś pewna? - zwrócił się do mnie Luke.
 - Jak najbardziej - potwierdziłam i kiwnęłam kilkakrotnie głową.
 - Znasz tą osobę? - Lu czekała na odpowiedź.
 - Całkiem dobrze. Mogę wam ją przedstawić.
 - Kolejne piętno, kolejny problem - westchnęła Lu.
 - Widać problemy to nasi przyjaciele - rzekłam z wisielczym humorem.
     W tej chwili rozległ się głos mojej mamy.
 - Alex, idziemy!
 - Już! - krzyknęłam w odpowiedzi i spojrzałam po twarzach znajomych. - Zadzwonię jutro.
      Zbiegłam na dół i razem z mamą wyszłyśmy z domu babci Luke'a i udałyśmy do swojego. Nasza suczka zaraz podbiegła i dotrzymywała nam kroku aż do ganku. Potem, z pomocą drzwiczek dla psów pierwsza znalazła się w środku i merdając ogonem czekała na nas. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam suczkę.
 - Abs może spać dzisiaj u mnie? - zapytałam, zatrzymując się w połowie schodów.
     Rodzicielka zmierzyła mnie wzrokiem i uśmiechnęła pobłażliwie. Wolała, jak Absolve śpi w swoim posłaniu w salonie. Zrobiłam maślane oczka.
 - Niech ci będzie - powiedziała.
     Uśmiechnęłam się i zagwizdałam na psa, który paroma susami znalazł się w tym miejscu co ja, a potem ruszył dalej aż pod drzwi mojego pokoju. Co ja bym zrobiła bez mojego kochanego czworonoga? Czasami trzeba uciec w inny świat. Ja tymczasem postanowiłam położyć się spać wtulona w moją czarno-biało-szarą przyjaciółkę.

~~~~~~~~
Oto kolejny krótki rozdział, którym niewiele się dzieje. No ale Layla - masz Lu :P A tak po za tym, to ty się tym piętnem bardziej przejęłaś niż ja ;) Ja sama szczerze jeszcze nie do końca zadecydowałam, jak to wygląda. W każdym razie - każde piętno to obrazek osoby/zwierzęcia, która(e) zmarła(o), a kolory, którymi się skrzą to kolor duszy tego kogoś (lub zwierzęcia).
 Musicie troszkę poczekać, aż coś się zacznie dziać. Pierwsze rozdziały pisze się najciężej :(
Mam nadzieję, że mnie nie opuścicie.
No to do następnego,
Lusia

2 komentarze:

  1. Nie opuszcze choć we wtorek (znów ) jade na kolonie tym razem na 2 tygodnie. Dobra czaje z tym piętnem tak trochę :) Yeeeeew Lu! Jr e j no czasu brak...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie opuszczę, nie opuszczę chociaż mi się czytać czasami nie chce, jednak czytam na siłę, bo chcę się dowiedzieć co dalej. Takie moje masło maślane margaryną smarowane :P
    Chce wiedzieć co dalej, lecz nie chce mi się kompa włączać XD

    OdpowiedzUsuń