wtorek, 22 września 2015

,,Kolce życia, 1/3" (opowiadanie)


Opis: Harry Desert - postać wam znana, zarówno z ,,Córki Jacka Frosta", jak i z ,,Drugiej Córki Jacka Frosta". O Lu już było. O Alex też. Teraz czas na innego przedstawiciela młodego pokolenia strażników. W tymże opowiadaniu pokazany jest Harry na przestrzeni... pięciu lat. Poznajemy go jako jedenastolatka, który nie jest zbyt lubiany w szkole i którego stale dręczą koszmary. Żegnamy z kolei szesnastolatka. Jeżeli chcesz wiedzieć, co wydarzyło się w życiu Harry'ego, zanim spotkał Lulette, Luke'a i Myrtę i poznać jego przeszłość, tą prawdziwą, a nie tylko tą, jaką przedstawia, tu znajdziesz odpowiedzi i odkryjesz rzeczy, które dotychczas o Harrym wiedziałam tylko ja i on sam...


Faza I
Depresja

            Wietrzny sobotni, wrześniowy poranek w Grand Rapids, w stanie Michigan. Idealny wręcz, aby wyjść ze znajomymi na przykład do kina albo na pizzę. Zatem, jeśli tak, to pokój na siódmym piętrze bloku, który w równej połowie był biały, co czarny, powinien stać pusty. Czarne łóżko po białej stronie powinno być zasłane – lub nie – tak jak białe po czarnej, białe i czarne krzesła powinny być puste i czekać na swoich mieszkańców, a w pomieszczeniu powinna panować głucha cisza. Tymczasem czarne szafki, biurka i obrazy z białej strony obserwowały po swojej części biało-czarnej podłogi inne zdarzenia, aniżeli pustkę.
Otóż czarnowłosy jedenastoletni chłopak o śniadej karnacji siedział przy biurku po swojej czystej jak łza stronie pokoju i wertował już od paru godzin zagadnienia z chemii. Chociaż był to jego ulubiony przedmiot – nie licząc plastyki – nie umiał skupić się na tekście podręcznika i stale zerkał przez okno, gdzie działo się dokładnie to, o czym mówiłam wcześniej: dziewczyny chodziły grupkami po alejkach miedzy rabatkami, kilkoro szkolnych kujonów siedziało razem z książkami – jeśli Harry się nie mylił – od biologii, jakieś pary szczebiotały w cieniu mini-parku…
            Jego brat bliźniak, Christian właśnie rozgrywał mecz z kolegami. Kiedy Harry uderzył czołem o szybę, Chris odbijał piłkę na główkę, po czym sprawnie kopnął ją tlenionemu blondynowi starszemu od nich o pięć lat (powtarzał klasę… klasy). Ten z kolei po prostym torze posłał ją do bramki. Drużyna Chrisa przybiła sobie piątki, by po chwili znów oddać się grze. Brat Harry’ego oddawał się wszystkiemu bez opamiętania. W dodatku, wszyscy w różnym wieku, grali razem. Jak jeden druch. Harry zawsze chciał do nich należeć, ale, krótko mówiąc, nie nadawał się.
            Harry nigdy nie był dobry w sporcie. W niewielu rzeczach był dobry. Chritianowi za to wychodziło wszystko, czego się podjął. Za wyjątkiem rysowania, jedynej rzeczy, która wychodziła Harry’emu.
            Niewiele myśląc, rzucił książkę od chemii na łóżko, a ona odbiła się od czarnego materaca i spadła z hukiem na ziemię. Sięgnął do szuflady biurka i wyjął kartkę do drukarki, ołówek, kredki i gumkę do mazania. Teraz mógł całkowicie oddać się temu, co uwielbiał on sam. Wstał z czarnego krzesła i podszedł do parapetu. Osiadł na obitym skórą fotelu, a wszystkie rzeczy położył na parapecie. Nie była to może najwygodniejsza pozycja, ale jednak dało się rysować widok za oknem.
            W chwili, w której właśnie kończył rysowanie Kevina – tego blondyna, do pokoju weszła mama. Miała kruczoczarne włosy do połowy szyi, w tym samym odcieniu, co jej synowie i gładką grzywkę. Ale było to jedyne podobieństwo. Kobieta miała zielone oczy, a oni oboje brązowozłote. Różniła ich także karnacja, która u ich matki była blada. Rzeczy takie, jak kolor oczu, czy kształt nosa mieli po ojcu, który zginął w wyniku pożaru. Cały dom spłonął doszczętnie. Harry i Chris nie byli jeszcze na świecie. Był to podajże piąty miesiąc ciąży ich matki. Odcień skóry za to mieli po dziadku.
             Kobieta uśmiechnęła się do syna ciepło. Gdyby wiedziała, jak wygląda jego życie w szkole, na pewno by się nie uśmiechała. Nie tak.
            – Josephine przyszła – powiadomiła mama.
            Harry od razu się ożywił. Jo była jego jedyną przyjaciółką. Ona jedyna wiedziała o nocnych koszmarach nękających młodego Deserta. Miał je każdej nocy, zawsze takie same. Dom rodziców w centrum miasta stojący w płomieniach oraz ojciec – niski mężczyzna o złotych oczach krzyczący z bólu i płonący żywym ogniem.
Jo miała brązowe oczy (tkwił w nich błysk szaleństwa i nieprzewidywalności) i tego samego koloru włosy, które zawsze kręciła w zabawne sprężynki, a z lewej strony, nie ważne, czy była to szkoła, dom czy wesele, nosiła dopinane różowe pasemko.
            – Kiedy będę miała szesnaście lat, mama pozwoli mi na prawdziwe – odpowiedziała, gdy kiedyś ją o to zapytał. I rzeczywiście, miała je, już w wieku czternastu lat, ale o tym później.
            Zaraz za mamą chłopaka pojawiła się ta oto dziewczyna. Uśmiechnęła się i usiadła na czarnym łóżku Harry’ego.
            – Cześć – przywitała się.
            – Hej – odpowiedział, chowając swój obrazek do segregatora w dziale ,,Do ukończenia”.
            – Czemu siedzisz w domu? – zapytała od czapy. Wzruszył ramionami, a ona postanowiła dalej mówić: – Wiesz? Napisałam dzisiaj kolejne opowiadanie o Constance.
            Jo pisała opowiadania. Powiedziała, że chce zostać wielką pisarką, taka, jak J. K. Rowling, albo C. S. Lewis, czy też J. R. R. Tolkien i że będzie pisywać pod pseudonimem Phinix. Opowiadanie o czternastoletniej Constance było jej ulubionym, a także ulubionym Harry’ego, który rysował do niego ilustracje. Potem mamy obojga na przemian drukowały historię młodej pani detektyw oraz jej przyjaciela, Corneliusa. Takim oto sposobem powstało prywatne wydanie ,,Constance ratuje Corneliusa przed zabójcą”, ,,Cornelius i Constance na tropie złodzieja obrazów” i tak dalej. Oboje uwielbiali razem pracować.
            Harry’emu zabłysły oczy.
            – Masz ze sobą? – zapytał, siadając obok niej.
           – Tylko wersję ręczną. – Jo wyjęła z kieszeni marynarki pomiętą kartkę, na której piórem zapisała całe opowiadanie. Oczywiście, ponieważ jest leworęczna, tusz się rozmazał, a ona miała cała rękę w atramencie. Znaczy, zapewne nawet jeżeli pisałaby prawą, z jej szczęściem, ciągle byłaby niebieska.
            – Czytaj – ponagliła, podając mu świstek papieru.
            – ,,Samotna wyprawa Corneliusa”? – zapytał zaskoczony Harry.
            Josephine nigdy nie pisała niczego niczego o Corneliusie. On zawsze był w odstawce i ostatecznie to Conny ratowała świat, a Corn tylko stał z boku.
            Jak na opowiadanie pisane przez jedenastoletnia dziewczynkę, było całkiem ciekawe i prawie bez błędów. Chociaż, sprawami typu usuniecie kropki przed myślnikiem zajmowały się mamy przed wydrukiem. To opowiadanie przedstawiało pierwszą w historii kłótnię przyjaciół. Corn postanowił rozpocząć samotną karierę i wyruszył do Paryża zając się sprawą obłąkanego krawca, który wyszywa transparenty obrażające władze państwowe i wywiesza je nocami w najmniej przewidywalnych miejscach. Ostatecznie jednak Cornelius powstrzymuje go, ale sam zostaje złapany w sieci jego brata. Ni stąd ni zowąd pojawia się Conny, która proponuje wymianę: ona za niego. Cornelius protestuje, ale brat przestępcy jest zachwycony wymianą. Corn ucieka, by wrócić i wyrwać przyjaciółkę z rąk złoczyńcy. Wtedy dociera do nich, że to nie tylko przyjaźń.
            – I co? – zapytała Jo, kiedy Harry złapał czyste kartki.
            – I to, że mam pomysł na trzy ilustracje. – Wziął do ręki ołówek i zaczął szkicować postacie Conny i Corna przytulających się na moście – jak w opowiadaniu, a Jo przyglądała mu się z boku i co jakiś czas wtrącała swoje uwagi odnoście ubrań czy tła.

* * *
            Wybacz, śmieciu! – zawołał Ben z wyższej klasy, kiedy potracił Harry’ego, a ten wypuścił wszystkie książki. – Następnym razem zejdź mi z drogi!
            Brunet kucnął i zebrał pierwsze trzy książki z brzegu.
            Zza zakrętu wyłoniła się Jo, wraz z grupką swoich koleżanek, ze spiętymi w kucyk włosami i w szkolnym mundurku składającym się z ciemnoniebieskiej spódnicy i białej koszuli trzy-czwarte. Do tego była również marynarka w kolorze spódnicy z logo szkoły, ale Jo jej nie lubiła, a na szczęście regulamin jej nie wymagał.
            Pożegnała koleżanki i podeszła do chłopaka. Schyliła się i zaczęła zbierać część rozrzuconych książek.
            – Dlaczego dajesz sobą pomiatać? – zapytała.
            – To tylko Ben – Harry przewrócił oczami.
            – I Fabian, i Chester, i Joe, i Jay… – wyliczała na palcach. – I Valery.
            Harry westchnął. Podobała mu się, nawet bardzo, ale nigdy nie zdołał z nią porozmawiać. Takie pierwsze zauroczenie jedenastolatka. Słyszał czasem, jak się śmieje ze swoimi koleżankami, ale nigdy nie przypuszczał, że to z niego.
            – Nie prawda – zaprzeczył, zasuwając plecak.
            – Oj prawda – podparła się pod boki. – Wierz mi, prawda. – Odwróciła się na  pięcie i poszła do klasy, a Harry ruszył za nią.
            Właśnie miała być chemia. Nie wszyscy na nią chodzili, gdyż była ,,dodatkowym” przedmiotem. Dopiero za dwa lata był obowiązkowy. Oni oraz inni, o rok starsi uczniowie zasiadali w sali do religii, bo tylko ona była w stanie ich pomieścić. Stoły były ułożone w podkowę, a biurko nauczycielki znajdowało się w centralnym środku.
Mieli  napisać referaty na temat cząsteczek. Swój referat Harry pisał godzinami, starając się jak najlepiej zawrzeć wszystkie informacje o budowie cząsteczek, jakie posiadał i wzbogacić je przykładami, oraz innymi rzeczami, jak na przykład instrukcja wykonania modelu czy spektroskopia. Wszystko było ładnie wydrukowane i bez błędów.
            Jo zawsze siadała w towarzystwie blondynki o imieniu Holly, w ławce centralnie naprzeciwko biurka, Harry natomiast ze swojego miejsca widział prawy profil pani profesor.
Nauczycielka, po sprawdzeniu obecności i  chodziła po sali i zbierała ich prace. W pewnej chwili ,,kolega” z sąsiedniego krzesła wyszarpał jego referat, a w ręce wcisnął swój. Harry próbował go odzyskać, ale Robin już zdążył się na nim podpisać i oddać go. Brunet spojrzał na referat Robby’iego.Zaledwie parę zdań. Niechętnie wpisał tam swoje imię i nazwisko, po czym oddał zaskoczonej nauczycielce.
Lekcja szybko zleciała, a kiedy następnego dnia pani profesor ogłosiła, ze sprawdziła ich prace i jest pod wrażeniem szczególnie dwóch z nich. Pierwsze napisała Jo i dostała A+. Drugą był właśnie Robin, który przywłaszczył sobie pracę Deserta. Dostał A. Może nie byłoby z tym żadnego większego problemu, gdyby nie fakt, że Harry  na swojej kartce zobaczył wielkie, czerwone F. Profesorka zachwalała Rabbiego, który był jednym z najgorszych uczniów i gratulowała mu poprawy. Naiwna, powiedziała potem Jo, która się tego domyśliła i osobiście dopilnowała, by Robin dostał po uszach od jej starszego brata. Od tamtego dnia Harry nie drukował niczego. Wszystko pisał ręcznie. Nawet, jeśli potem odpadała mu ręka.

 * * *
Ponad rok później, przed przerwą świąteczną…

Tak więc jadę do Nowego Jorku! – poinformowała z ekscytacją Josephine, a potem coś jeszcze sobie przypomniała: – Wiesz, napisałam kolejne opowiadanie o Conny!
            Pisanie tych opowiadań i robienie ilustracji było już po prostu ich tradycją. Siedzieli teraz w parku, czekając na autobus do szkoły, opatuleni po uszy kurtkami i szalikami. Śnieg tylko z lekka prószył. Jo miała zaróżowione policzka, i niemal całkiem czerwony nos. Dlatego dostała ksywkę ,,świąteczny reniferek”, którą nadał Harry, a która bardzo jej się podobała. Ciemne włosy – tego dnia wyjątkowo idealnie proste – okryte jasnofioletową czapką z wciąż dopinanym, różowym pasemkiem odznaczały się na tle bieli śniegu za nią. Uwielbiała płaszcze. Teraz miała wełniany, w kolorze beżowym i pasujące do niego kozaczki. Za to szalik miała w barwach Ravenclawu – swojego ulubionego domu w Harrym Potterze.
            – O czym? – zapytał Harry, wypuszczając biały obłok powietrza. On miał na sobie po prostu czarną kurtkę i czarne spodnie, brak czapki i czerwono-żółty szalik – powód ksywki ,,Potter”.
            – Właściwie, nie o Conny, a o Cornie. – Usiadła wygodniej i założyła nogę na nogę. – Rzecz dzieje się w święta… Nie chcę mi się opowiadać, lepiej przeczytaj! – wsunęła mu do kieszeni kartę złożoną w mały kwadracik.
            – Powiedz – poprosił, robiąc maślane oczka. – Proooszę…
            – Jak ci opowiem, to nie ma sensu czytać, bo i tak wszystko wiesz – roześmiała się i opatuliła mocniej szalikiem. – A teraz, chodź, autobus przyjechał!
            Zerwała się z miejsca i pobiegła do drzwi autobusu. Harry biegł za nią, ale kiedy był już przy drzwiach, jakiś chłopak z przodu popchnął go i Desert wypadł na chodnik. Drzwi zamknęły się, a autobus odjechał. Widział jeszcze w oknie, że Jo spoliczkowała tego chłopaka i z ruchu warg wyczytał, iż został nazwany ,,chujem”. A potem stracił pojazd z oczu.
            Skrzywił się, po czym szybkim krokiem ruszył do szkoły na piechotę.
            Kiedy tam dotarł, poszedł korytarzem, wiedząc że jest spóźniony. Ruszył w kierunku swojej szafki, a kiedy ją zobaczył, ponownie opanowało go poczucie bezsilności. Była otwarta, a wszystkie rzeczy z niej rozrzucone po korytarzu. Zaczął je zbierać. Część zeszytów leżała w śmieciach, podobnie, jak piórnik, ale ciągle nie umiał znaleźć podręcznika od matematyki.
            – Tego szukasz? – usłyszał głos Jo.
            Odwrócił się. Stała w drzwiach od damskiej łazienki z podręcznikiem złapanym za róg między kciukiem a palcem wskazującym. Był podarty, wyblakły i ociekał wodą, a Harry domyślił się, gdzie był. Skinął głową, a Jo wrzuciła książkę do śmieci. Nie nadawała się już do użytku.
            – Czemu się na to zgadzasz? – wypaliła.
            – Dobrze wiesz, że nie zgadzam – odburknął, zasuwając plecak.
            – Właśnie nie wiem! – zawołała. – Dlaczego komuś o tym nie powiesz? Chrisowi. Mamie. Wychowawcy. Dyrektorowi. Policji?
            – To niczego nie zmieni, a nie chcę, żeby było jeszcze gorzej, niż jest – odparł Harry.
            Jo wywróciła oczami.
            – Nie wiem, czy da się gorzej – zapasała ręce.
            – Jeszcze nie topią mi głowy w kiblu – warknął. Zignorowała to.
            – Może być lepiej. Albo wiesz, co? Zmień szkołę – zaproponowała. – Przepiszemy się oboje!
            – A co to da? Są na osiedlu, a w nowej szkole pewnie będzie to samo – odparł pesymistycznie.
            Josephine wypuściła powietrze ze świstem. Rozłożyła ramiona:
            – Rób, jak chcesz. Ja chciałam tylko pomóc! – Otworzyła drzwi sali numer piętnaście i ponownie je zamknęła, wracając na lekcję.
            Harry pokręcił głową, po czym podszedł do tych samych drzwi i z ledwo słyszalnym ,,Dzień dobry” wszedł do pomieszczenia. Usiadł w drugiej ławce, w której tego dnia siedział Kevin. Kevin, ten z boiska – ten który, jak by mogło się wydawać, jest wredny i tak dalej, uśmiechnął się przyjaźnie. Harry go zignorował.
            – Ej – szepnął blondyn.
            Harry próbował w ogóle nie zwracać na niego uwagi.
            – Halo? – blondyn machnął mu ręką przed oczami.
            – Co? – rzucił Harry bez zainteresowania. Tak zwykle zaczynały się cudze kpiny, a nie miał na nie najmniejszej ochoty.
            – Gdzie kupiłeś koszulkę? – wskazał na czarny T-shirt, który brunet miał na sobie. Przedstawiał Willa, Halta i Gilana ze ,,Zwiadowców”.
            – W sklepie? – odparł pytaniem na pytanie.
            – Ale ja na serio – blondyn uniósł ręce w geście niewinności. – Jedna z moich ulubionych serii. Może nawet ulubiona… – chwycił swoją bluzę za róg i odwrócił wewnętrzną stroną do Harry’ego. Była od wnętrza pokryta niezliczoną ilością małych, srebrnych liści dębu.
            Harry lekko się uśmiechnął i zapisał mu adres strony internetowej. Kevin także się wyszczerzył i wrócił do notowania w zeszycie.
~~~~~~~~~~~~
No i co? Jak wam się podoba? To dopiero cześć pierwsza. Jeszcze będą dwie następne. Dziękuję mojej kochanej BFF Paulinie za ocenienie :)
Lusia :*

sobota, 12 września 2015

Informacja

Cześć!
Chciałam wam tylko powiedzieć, że od teraz rozdziały będą pojawiać się nieregularnie, a po za tym, pracuję nad ,,Kolcami życia", a na DCJF nie mam pomysłów za wiele, wiec Sen Piąty napisałam jedynie w połowie. Wolę najpierw napisać to o Harrym, żeby nie zapomnieć, niż potem histeryzować. Więc prawdopodobnie biorę urlop na czas nieokreślony, ale jak tylko napiszę rozdział, albo część pierwszą KŻ to się pojawię.
To co? Do zobaczenia!
Lusia :*

sobota, 5 września 2015

Rozdział 12 ,,Bez pozdrowień, F."

* * Tick tack tick tack * *

Oczami Harry'ego...
      Słyszałeś? - Minnie uniosła brwi. - Jestem śliczna!
 - On jest stary i niedowidzący - zaprzeczył kpiącym głosem Lock.
      Holt fuknęła i przyśpieszyła kroku, równając się ze mną, Lisą, Chrisem i Michaelem.
 - Ej, nie unoś się tak, McGonagall! - zawołał Lock.
      Minnie jednak tylko spiorunowała go wzrokiem. Chodziło o jakiegoś gościa w sklepie, który zapytał się jej, czy nie widziała przypraw. Zwrócił się do niej ,,śliczna panienko".
      Jakim cudem znaleźliśmy się akurat w takim gronie? Alex i Calum, ponieważ była już sobota, mieli wolne. Postanowili poświecić się nauce w domu Hooda. Lu siedziała zamknięta w swoim pokoju w domu Alex i nikogo - prócz siostry - nie wpuszczała. Luke nie odpowiadał na pytania, nie odzywał się i ogólnie był nieobecny. Ashton natomiast musiał jechać na jakieś spotkanie w sprawie dorywczej pracy w knajpie. Camille i Fay  również odpłynęły w wir nauki. A my, pozostali, postanowiliśmy zawiązać bliższe relacje. No i chyba nam to wychodzi. Najlepiej dogaduję się z Lisą, ale głównie ze względu na fakt, iż wie o strażnikach. Jako jedyna. Lock... chyba mnie nie lubi. Minnie natomiast w ogóle jest niezbyt śmiała, chyba że chodzi o jej kuzyna.
      Większość z nas starała się zachować dobry humor i pozytywne myśli. Tom pojechał do domu, ze względu na okoliczności. Lu zostaje jeszcze na kilka dni, my przylecieliśmy w nocy, kłamiąc przyjaciołom Alex i Tomowi, że byliśmy w Nowej Zelandii. W zasadzie, musiałem skłamać już podczas pierwszego telefonu Ashtona. Potem przyjechał po nas na lotnisko, gdyż ma prawo jazdy. Jedyny trzeźwy umysł w całym naszym towarzystwie. Minnie, Lock i Lisa wracają za pięć dni. Mieli za siedem, na pełne dwa tygodnie, ale w związku z okolicznościami, lecą do domu wcześniej.
     Noc spędziłem u Alex, podobnie, jak Lu, no i Chris. We czwórkę rozłożyliśmy sobie materace w salonie i oglądaliśmy ,,Gwiazd Naszych wina". Wiedziałem, że fakt, iż obie nie mogą zasnąć jest też w części moja winą, więc w końcu poprosiłem brata, aby sypnął na nie trochę piasku. Nie zdały sobie z tego sprawy. Potem przez całą noc pracowaliśmy w różnych zakątkach świata. Miałem wyrzuty sumienia odnośnie tego, ze przeze mnie Lulette miała jeszcze gorsze koszmary. Taka reakcja czarnego piasku na czarny piasek i piętno. Tak to działa jedynie w ludzkiej formie, więc jak najszybciej przybrałem formę strażnika, by choć trochę złagodzić sen. Alex to inna sprawa. Nie mam kontroli nad tym, czy jej sen będzie koszmarem czy pięknym marzeniem. Wpływ na to mają inni Podróżnicy oraz Mieszkańcy i Goście. A także ona sama.
     Szczerze martwię się o Myrtę. W zasadzie, to nikt mi nie wyjaśnił, co czym rozmawiali, zanim był wypadek. Lu i Luke pokłócili się, obwiniając siebie nawzajem (cytuję Lu: ,,Można było delikatniej! A w ogóle, to ją zatrzymać!", Luke natomiast stwierdził, że ,,Gdybyśmy to zachowali dla siebie, to nic by się nie wydarzyło!"). Potem jeszcze Alex zaczęła obwiniać siebie, że przez to, że razem z Calumem w ogóle tam poszli. Ja kompletnie nic nie rozumiem, a cała czwórka trzyma buzie na kłódkę.
 - Harry, żyjesz? - zapytał Michael, a ja zdałem sobie sprawę, że totalnie odpłynąłem.
      Pokiwałem w odpowiedzi głową. Nie miałem ochoty na pogawędkę. Postanowiłem jednak zapytać, bo może któreś z nich wie, co się wydarzyło na werandzie Różanego Domku?
 - Ej, nie wiecie może, jaki był powód tego, że Myrta wybiegła na ulicę? - zapytałem.
     Wszyscy umilkli, każdy w swoich myślach. Po minach widziałem, że sami się zastanawiają. W końcu odezwała się Lisa:
 - Nie wiem.
      Zielonowłosy pokręcił głową i kopnął jakiś kamień.
 - Nie chcą powiedzieć. Próbowałem to z Luke'a wyciągnąć, ale cóż. - Michael wzruszył ramionami. - Nie odzywa się prawie wcale. siedzą zamknięci na klucz, nawet ze sobą nie rozmawiają. Nie mam nawet podejrzeń, a mogło wydarzyć się dosłownie wszystko.
 - Wydaje mi się to dziwne - przyznała Lissandra. - Jaki mieliby powód, aby nam tego nie mówić?
      Minnie wzruszyła ramionami.
 - Być może coś, czym nie chcą się dzielić - stwierdziła i włożyła ręce do kieszeni swoich krótkich spodenek.
 - To chyba logiczne - Chris przewrócił oczami.
     Obie dziewczyny wydawały się być obojętne tej sprawie. W totalnym przeciwieństwie do mnie. W zasadzie wszyscy. A może tylko mi się tak wydaje? Może myślą i zastanawiają się nad tym samym, co ja?           Poszliśmy do jakiejś knajpy. Było tam tłoczno, ale całkiem przytulnie. W każdym z kątów stały czerwone narożniki i jasne stoły. Usiadłem w rogu kanapy i zamówiłem frytki.
       Poczułem wibrację swojego telefonu. Wyciągnąłem i spojrzałem na wyświetlacz. Cholera, cholera, cholera! Tylko jego brakowało!
 ,,Zegar tyka, Desert. Na twoim miejscu bym się sprężył... Ostatnio nawet znalazłem spory zapas benzyny... Jedna zapałka i po wszystkim. Jak prawie siedemnaście lat temu. Bez pozdrowień, F." - głosiła wiadomość. Przekląłem pod nosem. Nie dobrze... Zakryłem twarz dłońmi.
 ,,Jestem w Australii. Wrócę tak szybko, jak zdołam. Pieniądze mam"
     Już chciałem chować telefon i udawać, że nic się nie stało, kiedy zawibrował mi w dłoni. ,,I tak ci nie wierzę, ty nędzny tchórzu. Trzy dni. Nie więcej. Tik tak, tik tak..."
 ,,Dopiero za trzy dni będę!" - odpisałem nerwowo.
 ,,Wali mnie to, śmieciu! Trzy dni licząc od teraz. Pieniądze, albo matka i dom. To sprawiedliwa cena. Nie podlega negocjacjom".

~~ו*•×~~
      Chris... Chris... Christian! - zawołałem, wyrywając bratu słuchawki z uszu. - Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - z wolna pokręcił głową. No jasne!
    Siedzieliśmy u Alex w jadalni, która została utrzymana w jasnych barwach. Pani Rose była bardzo miła i właśnie przyniosła nam kolację. Alex zjadła wcześniej i razem z Minnie, Lisą, Cami i Fay poszła do kina na jakiś romantyczny film. Wszystkie cztery dziewczyny robiły co w ich mocy, aby obie Frost nie myślały o Myrcie. Lu jednak nie za bardzo chciała iść, więc została w domu i SMS-owała z Clary. Clary w zasadzie też już dowiedziała się o wypadku i zaniku pamięci.
     Spojrzałem na brata, który kroił swój posiłek na malutkie kawałeczki, co mnie przypominało papkę.
 - Musimy dzisiaj wracać - powiedziałem. - W sensie, oficjalnie.
 - Czemu tak szybko? - nabił kawałek kotleta na widelec. - Jakoś nie mam ochoty wracać.
 - Mam swoje powody - wyjaśniłem. Uniósł brwi. - Chciałbym wracać najlepiej już teraz.
 - To se wracaj - burknął, przełykając kęs. - Nie zamierzam zostawiać tego, co zacząłem.
     Prychnąłem. Jasne. Flirtowanie z Camille jest już na pewno ważniejsze. Bo niby u nas nie ma dziewczyn! Przecież są... I wszystkie go lubią, dodała podświadomość.
 - Tia, czy ciebie interesuje cokolwiek, poza własnym nosem? - zapytałem, kręcąc głową.
 - Może... - wzruszył ramionami, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
       Wstałem z od stołu, przewracając krzesło, które z trzaskiem upadło na ziemię. Poprawiłem je i wyszedłem z kuchni. Poszedłem po schodach na górę i złapałem swoją torbę leżącą w pokoju gościnnym na łóżku. Trzasnąłem drzwiami. Zapukałem do pokoju Lu, która w miarę szybko otworzyła i stanęła w nich z lekko zmierzwionymi włosami. Chyba leżała, albo próbowała drzemać.
 - Wylatuję - powiedziałem tylko, na co rzuciła mi się w ramiona.
 - Oficjalnie? - spytała, odsuwając się. Potwierdziłem.
      Zawołała za mną, żebym jeszcze wpadł kilka razy, zanim wróci do Burgess. Skinąłem głową i zszedłem na dół. Spojrzałem na Christiana, który tylko uniósł brwi. Pokręciłem głową i wyszedłem z domu z nikim się nie żegnając, aby potem powędrować pod lotnisko.
        Kiedy stanąłem wreszcie pod budynkiem, przybrałem postać strażnika i wzbiłem się w powietrze, ustalając kierunek dom. Muszę się spieszyć. On nigdy nie żartuje. A ja nie chcę, żeby coś się komukolwiek stało.
~~~~~~~~
 Wiem, wiem, że krótki i beznadziejny, ale zanim wpadnę w szkolny rytm na nowo, trochę potrwa. Cały czas jestem zmęczona i już mamy prace domowe :/ Chamstwo.
Cytat na początku bez sensu, po rzeczywiście w całości wygląda tak:  ,,To lie I shall be here (Tick tack tick tack)" - ale ,,kłamałem, ze t będę" raczej nie pasuje. Nie umiałam znaleźć nic pasującego.
Mniejsza z tym. wiem, spóźniłam się o dzień, ale straciłam rachubę, a poza tym, piszę jeszcze opowiadanie o Harrym pt. ,,Kolce życia". Nie wiem jeszcze, czy opublikuje, czy nie, ale raczej tak. No bo w sumie, przecież po to to piszę.
To tyle,
Lusia

wtorek, 1 września 2015

Rozdział 11 ,,Sen czwarty"


,,Jake jest chodzącą tajemnicą, a każda chce być tą, która ją rozwikła"

* * I need another story
Something to get off my chest
My life gets kind a boring
Need something that I can confess * *

     Śniadanie! - krzyczała Zoey.
      Potem dało się słyszeć, jak wchodzi do niektórych pokoi i wydziera się na ich lokatorów.
     Alex pokręciła głową i powoli zwlokła się z łóżka. Ledwo zasnęła. Nie mogła przestać myśleć o Myrcie. Ma amnezję. Niczego nie pamięta. Strażnicy wiedzieli niemal od razu. Chris i Harry nawet przylecieli. Zaraz wręcz po telefonie Ashtona (żadne z pozostałych, którzy ich znają nie dało rady nic z siebie wydusić). Wstała i wyjęła z szuflady niemal identyczną koszulę. Tym razem jednak znalazła czarne, obcisłe, skórzane legginsy. Oraz buty z cholewką sięgające kolan. Niezwłocznie się przebrała, wiedząc, że kapitanka może wparować do pokoju w każdej chwili.
 - Raz, raz! Jake, ty dupo wołowa! - rozległ się głos Zoey z sąsiedniej kajuty, a Alex mimowolnie się uśmiechnęła.
      Nie chciała podsłuchiwać, ale ściany nie były szczelne.
 - Won stąd, paranoiczko! - odezwał się Jake, stłumionym głosem. - Cholera, daj się ubrać!
 - Ja nie mogę, jakie wyszukane słownictwo! - zaśmiała się.
 - Idź, kretynko! - odrzekł że śmiechem. - O ty! Tak szpanować środkowym palcem?
 - Ładny, no nie? - usłyszała ich śmiech.
      Tak, musieli się co najmniej przyjaźnić. To tym bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że Jake jej po prostu nienawidzi. Usłyszała pukanie, przepraszam, walenie w drzwi.
 - Wchodzić, nie śpię - krzyknęła.
 - Hejo - uśmiechnęła się Zoey, a potem ze śmiechem opowiedziała: - Wiesz, Alex? Ja wchodzę, a on bez koszulki, zakryty w pasie kołdrą! Myślałam, że pęknę! - parsknęła, a chłopak - już ubrany - przewrócił oczami. - Zdaję sobie sprawę, że słychać wszystko. Ty zapewne też. Więc jeśli będziesz kogoś przyprowadzać w nocy, to ma być cicho. Nie chcemy wysłuchiwać tego, co się u was dzieje - powiedziała ze śmiertelną powagą. - Znaczy, jeżeli jest t o planowane, można się zgłosić po klucze. Na samym dole jest dźwiękoszczelna i najbardziej opancerzona kajuta. Numer czterdzieści cztery.
      Alex zrobiła się czerwona. Mimowolnie spojrzała na Jake'a, który stał z kpiącym półuśmieszkiem.
 - O to nie musisz się martwić - zwróciła się do Zoey.
 - Dobrze - piratka uśmiechnęła się ponownie. - Jestem waszym kapitanem i tak należy się do mnie zwracać. Rzecz jasna, jeśli twój wybór padnie na Salain lub Quello, możesz mówić mi po imieniu - wyciągnęła jakiś zwój i zaczęła mówić, co jakiś czas spoglądając na zapisane tam słowa: - Śniadanie codziennie jest o siódmej. Na spóźnialskich czekam jedynie piętnaście minut. Potem drzwi mesy* zamykają się i każdy spóźniony może zapomnieć o posiłku. Otwierają się ponownie o ósmej, wtedy salę opuszczają wszyscy, chyba, że ktoś był zwolniony z godzin  posiłkowych. Obiad o czternastej, kolacja o dziewiętnastej - zasady takie jak w przypadku śniadania. Cisza nocna zapada o dwudziestej drugiej. Kiedy jest przejście międzysektoralne, WSZYSCY muszą być na pokładzie i słuchać moich poleceń. Nie przyjmuję wyjaśnień, dlaczego kogoś nie było. Ciało zostanie wyrzucone do morza. Żadnego alkoholu poza winem. A rumu na bank tolerować nie będę. Ostatecznie przymknę oko na whisky, ale jeśli zostanie szybko skonsumowane - podała mi pergamin i czerwone pióro.
      Szybko podpisała na dole. Nad nią było wiele, wiele podpisów.
 - Dzisiaj jesteś uprzywilejowana, bo musiałaś zapoznać się z wymogami statku - rzuciła ze śmiechem. - Chodźmy zatem do jadalni...
         Cała załoga już siedziała przy stołach. No, nie cała. Kilkoro spóźnionych z błagalnymi minami spoglądali na Zoey, dla której byli niewidzialni. Jakiś chłystek mniej więcej w ich wieku (czternaście-szesnaście-siedemnaście) właśnie uderzał czołem w szklane drzwi. Przepuścił kapitankę i odszedł bez śniadania.
      Aj, surowe zasady, pomyślała Alex. Zawsze chyba można iść do gospody, no nie? A... jeśli nie ma się za co, to inna sprawa. Ona też był spłukana. Całkowicie.
     Mesa była zadbana i z każdej strony były okna. Do wnętrza wpadło żółtawe światło, więc nie trzeba było zapalać wielkich świeczników zwisających z sufitu. Mesa została obita ciemną boazerią i czerwonymi tapetami we wzory. Dzieliła się na jakby dwa pomieszczenia: pierwsze, do którego wchodziło się przez oszklone drzwi było zapchane stołami, ławami i krzesłami. Do drugiego wchodziło się z pierwszego przez łuk. Stał tam okrągły stół z dwunastoma miejscami.
 - Alex, ty będziesz jeść ze mną, Jakiem i jeśli będą jacyś inni podróżnicy, to z nimi.
        Usiedli więc z trzech różnych stron do złotej zastawy. Alex zauważyła, że reszta załogi ma zwykłą, metalową. Ani grama srebra.
 - Nie używasz srebra? - zapytała, patrząc jak ,,majtek pokładowy" usiłuje nalać jej kawy, a ręka niemiłosiernie mu się trzęsie. Dziękując wzięła od niego dzbanek i sama sobie nalała.
 - Nie - odpowiedział Jake.
       Właśnie przyniesiono specyficznie przyprawioną rybę, której nie potrafiła zidentyfikować.
 - Zdarza się, że przy tym stole zasiadają wilkołaki, a i jeden z moich obecnych kamratów nim jest. Wcześniej miałam całe rodzeństwo, z jakże miłym Kadaim - wyjaśniła Zoey, szczebiocząc jak zakochana nastolatka.
 - O Lilith i o Koru nie wspomniałaś - dorzucił Jake.
 - Bo Lilith nie lubiłam, a Koru... przystojny, ale miał pchły - powiedziała głosem krytyka.
      Chłopak uniósł brwi.
 - Muszę to zapamiętać - uśmiechnął się złośliwie do kapitanki,za co został kopnięty pod stołem, ale ,,nawet nie poczuł".
       Hataway zastanawiała się, kim są Kadai, Lilith i Koru, ale nie chciała wychodzić na jakąś ciekawską, więc po prostu nie pytała. Zamiast tego, zadała pytania, które cisnęło jej się na język odkąd spotkała kapitankę Caravii.
 - Nie wiem, czy wolno mi pytać, ale... - zaczęła Alex. - W ogóle, skąd się znacie?
    Zoey postukała widelcem w stół. Spojrzała na Jake'a, który odpłynął w myślach. Zmarszczyła brwi, po czym go walnęła.
 - Ty opowiadaj - odparł unosząc kubek z kawą do ust. Dziewczynie widocznie to przypasowało.
 - Hm - zaczęła z uśmiechem. - To było... cztery... sześć... dwanaście snów temu. Tutaj. Właściwie, jego pierwszy sen odbył się tutaj. Ja miałam na karku osiemnaście snów. W końcu jestem Czwórką - przypomniała. - A on od tak sobie się tu zjawił - spojrzała na niego, a on wykonał ledwo widoczny ruch głową. - To tyle!
       Wstała od stołu. Spojrzała na zegar. Zaraz ósma. Rzuciła swoim złotym widelcem (Bogu dzięki, nie nożem!) w dzwon stojący za Alex, o mały włos jej nie trafiając. Po całej mesie rozległ się głośny dźwięk bicia. Zoey powędrowała w kierunku drzwi i otworzyła je, czekając, aż kolejka do drzwi całkiem się zakończy.
      Alex i Jake stali na końcu i czekali, aż wszyscy wyjdą.
 - Często rzuca widelcami? - zapytała towarzysza.
 - Widelcami, łyżkami, nożami, raz nawet talerzem - wzruszył ramionami. - I wazonem.
         Pokręciła głową z niedowierzaniem. Ona jest niemożliwa. Może to tylko chore wrażenie, ale na tym statku łatwiej złapać z nim kontakt i nie jest wiecznie wkurzony.
 - Alex! - zawołała kapitan i wskazała ruchem głosy wyjście na pokład.
      Brązowowłosa ruszyła za nią. Kiedy wyszła spostrzegła, że większość załogi schodzi na ląd. Zoey zakrzyknęła ,,Arabeth!" Rudowłosa, którą Alex widziała w poprzednim śnie na bocianim gnieździe ześlizgnęła się po linie i stanęła przed nimi na pokładzie, podpierając się pod boki.
 - Ta jes, kapitanie? - zapytała, od razu.
     Włosy, jak poprzednio, przewiązane były bandanką, a na uszach połyskiwały złote, okrągłe kolczyki. W pasie przewiązała sobie czerwono-złotą chustę w karo. Dekolt wydał się Alex zbyt duży, zważywszy na załogę składających się z samych mężczyzn poza nią i Zoey. Bystre zielone oczy świdrowały brunetkę. Miała wrażenie, że zaraz wywiercą w niej dziurę.
 - To jest Alex - przedstawiła Zoey. - Mogę cię prosić, żebyś opowiedziała jej, na czym polega Świat Snów?
 - Aj, aj, kapitanie - uśmiechnęła się piratka i złapała dziewczynę za rękę prowadząc ją do bakburty, z której można było patrzeć na plażę. Za plecami, na drugim brzegu była tawerna.
 Dziewczyna usiadła na beczce i spojrzała w dal. Szybko jednak odwróciła się do brązowowłosej. Zdjęła swoje czarne, skórzane rękawice, wyciągając dłoń, którą Alex szybko uścisnęła. Ruda miała tak drobne dłonie, że wydawały się zaraz połamać. Widać, nie bez powodu nosiła grube, skórzane rękawice, skoro ślizgała się po linach.
 - Jestem Arabeth. To nie imię, lecz przezwisko. Moje prawdziwe imię brzmi Annabeth. Ksywka wzięła się stad, że bardzo lubię papugi. Zoey jednak nie chce ,,dodatkowej mordy do wykarmienia" - rzuciła, znacząc cudzysłów w powietrzu. - Miło poznać - wyszczerzyła się. - Lat?
 - Szesnaście - odparła Alex, nieco zaskoczona nagłym pytaniem.
 - Ja siedemnaście - odpowiedziała, decydując się jednak stać. - Nikt ci jeszcze o snach nie opowiadał, co? - Alex pokręciła przecząco głową. - Więc tak: to jest, powiedzmy, inna planeta. Tak jakby, bo to nie planeta. Inny... wymiar? Niech będzie: drugi świat. Powszechnie zwany Światem Snów nie nosi stałej nazwy. Dzieli się na sektory. Każdy sektor odpowiada innemu kontynentowi, poza dwoma ostatnimi. Drugi, czyli ten, w którym się obecnie znajdujemy, kształtem przypomina Amerykę Północną. Sektor Pierwszy to Europa, Trzeci - Ameryka Południowa, Czwarty - Afryka, Piąty - Azja, Szósty - Australia i Siódmy - Antarktyda. Przejścia międzysektorowe są najłatwiejsze do przebycia statkiem, więc jest główny środek transportu. Mówię ci, pierwszy raz w przejściu to niesamowite przeżycie! - roześmiała się. - Mniejsza z tym. Ludność dzieli się na Mieszkańców, Gości i Podróżników. Do tych ostatnich należysz, po widzę po nadgarstku - wskazała wzrokiem na numerek. - No i musiałaś urodzić się w Ameryce Północnej, jeżeli pojawiłaś się w tym Sektorze.
 - Tak - odpowiedziała. Polubiła tą rudą piratkę. - Jestem Podróżniczką. A ty?
 - Ja Mieszkaniec - powiedziała z dumą. - Mieszkańcy to ci, którzy urodzili się tutaj. Czyli potomkowie tych, którzy są tu od stuleci, zanim jeszcze połączono Wasz Świat z Naszym Światem. Gościem jest każdy, kto zapadł w waszym świecie w śpiączkę. Kim są Podróżnicy, to chyba wiesz. Sami jednak nie do końca wiecie, co tu robicie. Rozpoznaje się was po wewnętrznej stronie lewego nadgarstka, gdzie pisze, jako który przybyliście. Ty przybyłaś dziewiąta. Za tobą będzie jeszcze troje innych.
        Piratka podrapała się po głowie, usiłując coś sobie przypomnieć. Alex słuchała jej z zaciekawienie.
 - Aha! Każdy, dosłownie każdy człowiek trafia tu do nas, do Sektora Ósmego, kiedy śpi. Jednak tylko i wyłącznie do Ósmego. My też możemy tam wchodzić. Sektor ten przybiera taką formę, jaką chcemy. Chcesz dżunglę? Proszę bardzo! Wolisz sklep? Et voilá! Tak to mniej więcej działa. Do Sektora Dziewiątego mogą wejść, a ściślej rzecz biorąc, otworzyć go, tylko tacy jak ty, więc zwie się go Sektorem Podróżników. Każde z was ma jakiś nieodgadnięty pociąg w tamtą stronę, a szczególnie Jedynka, która liczy sobie już ponad trzydzieści snów. Nadążasz?
 - Chyba tak... - podsumowała Alex, a piratka zachichotała:
 - Wiesz, co za dużo to nie zdrowo! Skończmy o snach. Opowiedz mi, jak tu trafiłaś?
        Więc Alex opowiedziała jej wszystko. Od znalezienia skrzynki do teraz. Czuła, że może jej zaufać, a poza tym, to nie była jakaś tajemnica, żeby siedzieć z buzią na kłódkę.
       Obie spojrzały w stronę brzegu rzeki. Stała tam Zoey, Jake i Xavier. O czymś rozmawiali, ale widać było, a wręcz czuć, że atmosfera tam na dole jest napięta. Alex zapytała ją o to, co o nich wie, oraz czy wie coś o Angelice.
 - Wiesz, nie wiem, czy powinnam mówić, ale... - oparła dłonie na nadburciu**- wydaje mi się, że to raczej żadna tajemnica. Więc, Jake pojawił się tu dwanaście snów temu. Wtedy spotkał Angelikę, Xaviera i Zoey. Trzy statki cumowały wówczas tu, poza godzinami szczytu. Angelika zaproponowała mu, że się nim ,,zaopiekuje" to w praktyce - będzie jej towarzyszem podróży, coś jak Jake zajął się tobą.
        Alex wiedziała, co to znaczy. ,,Dowieź, przypilnuj, pokaż, gdzie iść". Mniej więcej tak wyglądało to w jej wypadku.
  - Xavier (który trafił tu pięć snów przed nim) był zazdrosny o to, że Angelika interesuje się Jakiem, a nie nim samym. Więc wiesz, chłopcy raczej się nie polubili. Z Zoey jakoś złapali wspólny język. Potem nadszedł czas na odpływanie. Angela, gustująca w młodszych facetach, próbowała flirtować ze swoim nowym nabytkiem, ale Jake raczej nie pchał się do dwudziestojednolatki. Potem ona zaczęła zadawać się  z wampirami wkrótce sama się nim stała. A wtedy ją opuścił i przystąpił do załogi Zoey.
 - Aha, wszystko jasne - wtrąciła pod nosem.
 - To tylko zarys historii - poprawiła Arabeth. - W każdym razie, dziewczęta z całych siedmiu sektorów podzieliły się na fanki Jake'a i fanki Xaviera, także obaj chłopcy są znani jak Świat Snów długi i szeroki. Jak? Mnie o to nie pytaj. Jake jest chodzącą tajemnicą, a każda chce być tą, która ją rozwikła.
       Sama Alex nie mogła zaprzeczyć. Chciała go rozgryźć, ale nie interesowało ją, czy zrobi to pierwsza, czy ostatnia. Tymczasem Arabeth kontynuowała:
 - Xavier natomiast zaskakuje traktowaniem kobiet jak księżniczek. Zazwyczaj.
 - A ty? Do której grupy należysz? - zapytała, niby od niechcenia.
 - Jake - uśmiechnęła się pod nosem. - Inaczej by mnie tu nie było. Ale nie mam szans, to po pierwsze, a po drugie, moje serduszko zajął Kadai. A! Co do samej Angeliki, to, jak głoszą plotki, poprzysięgła sobie uwiedzenie Jake'a i, najprawdopodobniej, wiesz co po za tym - zakończyła. - Tak mówi cały Świat Snów.
 - Co? - zdziwiła się Alex, nie do końca łapiąc.
       Arabeth przewróciła oczami i spojrzała na nią znacząco, unosząc brwi. Halo! To uwodzicielka! - mówiły jej zielone oczy.
 - Wiesz, co - powtórzyła. Wtedy dopiero Alex zrozumiała i zrobiła charakterystyczne ,,Aaaa".
  znienacka zjawiła się Zoey.
 - Alex, prosimy cię na chwilę - zakomenderowała.
       Hataway miała już dość tego, że ciągle każą jej coś robić. Widocznie, tak samo jest z każdym Podróżnikiem. Ciekawe, czy jest już kolejny Podróżnik lub Podróżniczka, pomyślała. A może wszyscy już jesteśmy? Cała dwunastka? Jednak prawdopodobnie ani Jake, ani Zoey tego nie wiedzą.
         Szły na dół po kładce, aż obie stanęły na piasku u boku Jake'a, naprzeciw Xaviera. Xavier miał na sobie strój uderzająco podobny do tego, który nosił kapitan Barbossa. [KLIK] Blondyn skłonił się i ucałował jej dłoń.
 - Xavier. Numer Siedem - przedstawił się.
 - Alex. Dziewiątka - dygnęła.
      Musiała przyznać, że mimo wszystko robił całkiem dobre wrażenie. Uśmiechnął się do niej zalotnie, więc spuściła wzrok.
 - Oto przed tobą kapitan brygu o nazwie Quello - przedstawiła Zoey, oficjalnym tonem. - Zaleca się, abyś mogła go poznać i zadecydować o swoim wyborze wiedząc jak najwięcej o wszystkich trzech statkach.
     W tym momencie Zoey dziwnie spojrzała na Jake'a. Alex dopiero teraz spostrzegła, że spiął mięśnie, jakby czekając aż będzie mógł ruszyć.
 - Dziesiątka - powiedzieli równocześnie.
       Hataway uniosła brwi, a Xavier się skrzywił. Wziął ją pod rękę i udał się do przewoźnika.

~~ו*•×~~
    Alex zachichotała.
 - Rzeczywiście, niesamowita historia - uśmiechnęła się.
     Xavier opowiadał o swoim pierwszym śnie. Pojawił się w sektorze trzecim i zaczęły go gonić zwierzęta. Potem spotkał Seamusa (,,Wspaniały człowiek, Alex, wspaniały! Właściwie, wampir"). Wydawał się lubić wampiry, więc go zapytała:
 - A ty chciałbyś zostać wampirem?
 - Nie wiem. Jeszcze mi nie proponowali. Znaczy, Angelika, raz. Zanim pojawił się Jake - tutaj się skrzywił. - Nie przepadamy za sobą.
 - Zauważyłam - zapewniła, biorąc kawałek ciasta do ust. - Ze mną nie rozmawia prawie wcale.
 - On z NIKIM nie rozmawia. Wyjątek to Zoey - powiedział i nałożył sobie jeszcze jeden kawałek placka malinowego. - No i Rou.
 - Rou? - zaciekawiła się Alex.
 - Taka jedna - machną ręką, jakby była jakimś śmieciem, o którym nie warto gadać. - Jest w śpiączce. W naszym świecie jest niewidoma, ale tu widzi. Bardzo możliwe, że w niedługim czasie umrze.
    Zegar zaczął bić dziewiątą. Spojrzeli na siebie.
 - Chyba trzeba się zbierać. - dziewczyna wstała od stołu.
 - To nie północ, Kopciuszku - zaśmiał się, a ona spojrzała na niego z politowaniem. - Do zobaczenia, Alexandro.
 - Do zobaczenia - powiedziała i wyszła.
        Kiedy wreszcie postawiła stopy na pokładzie Caravii odetchnęła z ulgą. Xavier może i był czarujący i niezmiernie miły, ale nie mogła zapomnieć o pierwszym wrażeniu, jakie wywarł na niej wtedy w tawernie, gdy widziała go po raz pierwszy. A widziała go wówczas w aurze zadufanego w sobie gościa, któremu - wedle jego mniemania - wolno wszystko.
        Doczołgała się pod drzwi swojej kajuty w momencie, w którym do drzwi na przeciwko wchodziła Arabeth.
 - Śpisz tu? - zapytała szeptem. Alex skinęła głową. - Fajnie, witaj sąsiadko! Wiesz, spóźniłam się na kolację, bo oglądałam papugi - powiedziała, głaszcząc się po brzuchu.
 - Ja jadłam w tawernie - powiedziała współczująco.
 - E tam, nie martw się o mnie. Mam zapasy w kajucie - puściła jej oczko. - Właśnie! Jak tam wyjście z Xavciem?
 - Dobrze, ale mimo, że był miły podchodzę do niego sceptycznie - odparła.
 - No i dobrze robisz - wyszczerzyła się ruda. - Dobranoc - rzuciła.
 - Dobranoc.

*W skrócie - jadalnia. Nie chce mi się tego pisać, także link [KLIK]
**bariera ochronna znajdująca się na jednostkach pływających, na krawędzi odkrytego pokładu, zabezpieczająca przed wypadnięciem za burtę przedmiotów i ludzi (wikipedia)
~~~~~~~~~~~~
Coś długo wyszło, ale chyba mnie nie zabijecie. Witam was pierwszego września! Większość poszło dopiero dzisiaj do szkoły, a ja musiałam już tydzień temu w środę i wczoraj... Akademia, a ja na niej występuję (niestety...)
Lay - współczuję. Mój dziadek miał wylew, a babcia udar mózgu i byłam w szpitalu tylko dwa razy, a babcia za drugim razem złapała mnie za rękę i pociekły jej łzy. Zupełnie, jakby wiedziała, że widzi mnie po raz ostatni. Drugi dziadek zmarł w domu.
  Mam nadzieję, że rozdział się podobał i macie kilka odpowiedzi, chociaż jeszcze nie wszystkie. Jak w tytule snu, Jake to chodząca tajemnica, a my, obiecuję wam to, pewnego dnia ją odkryjemy! Jeśli chodzi o wspomniane rodzeństwo wilkołaków (Kadai, Koru i Lilith) widzę ich tylko w jednej, grupowej scenie, o nich za wiele nie będzie. Rou - o niej będzie więcej, niż o tamtych, ale jeszcze nie wiem, ile dokładnie. Lubicie Arabeth? A jak tam wasze zdanie odnośnie Zoey? A Xavier?
Tyle, bo jak zwykle za dużo gadam.
Lusia :*