środa, 7 października 2015

List z informacją + ZAWIESZENIE

     Dobry wieczór (a może i nie) wszystkim!
     Dosyć długo wahałam się z tą decyzją. No ale jednak...
    Chociaż rozdział (któryśtam) napisany jest w większej połowie, nie potrafię go nawet sensownie skończyć.
    Po za tym, wiedziałam, że jeśli już zacznę coś nowego, nawet, jeśli tylko dodatkowo i bez większych ambicji, to to starsze mi się rozmyje i stracę ten zapał do pisania. Aktualnie (gdzieś środek września?)  zmieniłam swoją ,,społeczność" i zrobiłam znacznie większy krok niż przy pierwszej styczności (koniec czerwca/początek lipca?) i na reszcie przeskoczyłam przepaść dzielącą mnie od k-popu* (jest któraś może k-popperką?) i zasiadam na ławach Exo-L** oraz Lu Fan***. Już nawet z lekka porzuciłam 5SOSFam****, choć dalej mogę się tak zwać. Być może także najbliższym czasie wstąpię w szeregi A.R.M.Y.***** bo jak na razie znam tylko jedną ich piosenkę ^^.
       A tak jeszcze do tematu, to pierwszą stycznością był zespół U-KISS. Exo poznałam dzięki Besty.pl i to pierwszy zespół, w którym rozrużniam wszystkich 12 członków (a u Azjatów to wcale nie jest takie proste)!
      Kolejny powód to oczywiście szkoła. Ledwo znajduję czas na wymyślanie, a z pisaniem jeszcze gorzej, chociaż to, które na razie nie ujrzało światła dziennego idzie nieźle, to tylko ze względu na to, że nikt na nie nie czeka (znaczy... eeee... moje koleżanki owszem, ale to inna sprawa no i one nie słuchają Exo). W zasadzie myślę, że nawet nie znając zespołu możecie spokojnie się w nim połapać. I kolejny: przerzuciłam się na wattpada, gdzie mam dwa konta; dla znajomych z rzeczywistości oraz moje incognito. Pierwsze to CarolyCantavailer01 a drugie Obliviate14. Teraz głównie tam czytam z powodu ograniczonego dostępu do komputera, więc wybaczcie mi, jeśli opuściłam się w czytaniu waszych blogów.
      No i możliwe, że za niedługo wrócę tu z wielkim: Hurra! Mam wenę na tego bloga! Albo i nie.
      Mam nadzieję, że się nie gniewacie i ze wszystkich sił, jak tylko przyjdzie mi wena na DCJF będę pisać! Ale nie zamierzam porzucić tej historii bez zakończenia. To po prostu chwilowa przerwa i nowy świat, który trzeba poznać. Ale palić za sobą mostów nie palę, więc mam nadzieję, że nam się jako taki kontakt nie urwie, co?

Wyjaśnienia ,,*" których jest wyjątkowo dużo:

*k-pop - Koreański pop
**Exo-L - fani zespołu Exo. (Tak dla wyjaśnienia: przed odejściem dwóch członków zespół dzielił się na podgrupy K i M dlatego nie dziwcie się tym EXO-M.) Orientacyjnie, tu macie ich trzy  piosenki , każda w innym ,,klimacie". Tytuły: ,,Wolf", ,,Miracles in December" i ,,MAMA":



Nie każdemu ten typ muzyki pasuje, ale mnie bardzo!

***Lu Fan - fani Lu Hana (lub też Luhana), byłego członka Exo.
****5SOSFam(ily) - kolejny fandom, to chyba wiecie, albo po prostu u mnie jest taka jazda na 5 Seconds of Summer, które poniekąd pojawia się i tu na DCJF (Luke, Calum, Michael i Ashton).
*****A.R.M.Y. - fandom zespołu BTS (lub Bangtan Boys lub Bulletproof Boy Scouts - to wszystko to jest to samo).
Tak à propos BTS, oto ta jedna i piosenka, którą znam:



No to tak, życzcie mi powodzenia na nowej 
drodze życia w świecie k-popu (jak na ślubie XD)
Wasza Lusia :*

wtorek, 22 września 2015

,,Kolce życia, 1/3" (opowiadanie)


Opis: Harry Desert - postać wam znana, zarówno z ,,Córki Jacka Frosta", jak i z ,,Drugiej Córki Jacka Frosta". O Lu już było. O Alex też. Teraz czas na innego przedstawiciela młodego pokolenia strażników. W tymże opowiadaniu pokazany jest Harry na przestrzeni... pięciu lat. Poznajemy go jako jedenastolatka, który nie jest zbyt lubiany w szkole i którego stale dręczą koszmary. Żegnamy z kolei szesnastolatka. Jeżeli chcesz wiedzieć, co wydarzyło się w życiu Harry'ego, zanim spotkał Lulette, Luke'a i Myrtę i poznać jego przeszłość, tą prawdziwą, a nie tylko tą, jaką przedstawia, tu znajdziesz odpowiedzi i odkryjesz rzeczy, które dotychczas o Harrym wiedziałam tylko ja i on sam...


Faza I
Depresja

            Wietrzny sobotni, wrześniowy poranek w Grand Rapids, w stanie Michigan. Idealny wręcz, aby wyjść ze znajomymi na przykład do kina albo na pizzę. Zatem, jeśli tak, to pokój na siódmym piętrze bloku, który w równej połowie był biały, co czarny, powinien stać pusty. Czarne łóżko po białej stronie powinno być zasłane – lub nie – tak jak białe po czarnej, białe i czarne krzesła powinny być puste i czekać na swoich mieszkańców, a w pomieszczeniu powinna panować głucha cisza. Tymczasem czarne szafki, biurka i obrazy z białej strony obserwowały po swojej części biało-czarnej podłogi inne zdarzenia, aniżeli pustkę.
Otóż czarnowłosy jedenastoletni chłopak o śniadej karnacji siedział przy biurku po swojej czystej jak łza stronie pokoju i wertował już od paru godzin zagadnienia z chemii. Chociaż był to jego ulubiony przedmiot – nie licząc plastyki – nie umiał skupić się na tekście podręcznika i stale zerkał przez okno, gdzie działo się dokładnie to, o czym mówiłam wcześniej: dziewczyny chodziły grupkami po alejkach miedzy rabatkami, kilkoro szkolnych kujonów siedziało razem z książkami – jeśli Harry się nie mylił – od biologii, jakieś pary szczebiotały w cieniu mini-parku…
            Jego brat bliźniak, Christian właśnie rozgrywał mecz z kolegami. Kiedy Harry uderzył czołem o szybę, Chris odbijał piłkę na główkę, po czym sprawnie kopnął ją tlenionemu blondynowi starszemu od nich o pięć lat (powtarzał klasę… klasy). Ten z kolei po prostym torze posłał ją do bramki. Drużyna Chrisa przybiła sobie piątki, by po chwili znów oddać się grze. Brat Harry’ego oddawał się wszystkiemu bez opamiętania. W dodatku, wszyscy w różnym wieku, grali razem. Jak jeden druch. Harry zawsze chciał do nich należeć, ale, krótko mówiąc, nie nadawał się.
            Harry nigdy nie był dobry w sporcie. W niewielu rzeczach był dobry. Chritianowi za to wychodziło wszystko, czego się podjął. Za wyjątkiem rysowania, jedynej rzeczy, która wychodziła Harry’emu.
            Niewiele myśląc, rzucił książkę od chemii na łóżko, a ona odbiła się od czarnego materaca i spadła z hukiem na ziemię. Sięgnął do szuflady biurka i wyjął kartkę do drukarki, ołówek, kredki i gumkę do mazania. Teraz mógł całkowicie oddać się temu, co uwielbiał on sam. Wstał z czarnego krzesła i podszedł do parapetu. Osiadł na obitym skórą fotelu, a wszystkie rzeczy położył na parapecie. Nie była to może najwygodniejsza pozycja, ale jednak dało się rysować widok za oknem.
            W chwili, w której właśnie kończył rysowanie Kevina – tego blondyna, do pokoju weszła mama. Miała kruczoczarne włosy do połowy szyi, w tym samym odcieniu, co jej synowie i gładką grzywkę. Ale było to jedyne podobieństwo. Kobieta miała zielone oczy, a oni oboje brązowozłote. Różniła ich także karnacja, która u ich matki była blada. Rzeczy takie, jak kolor oczu, czy kształt nosa mieli po ojcu, który zginął w wyniku pożaru. Cały dom spłonął doszczętnie. Harry i Chris nie byli jeszcze na świecie. Był to podajże piąty miesiąc ciąży ich matki. Odcień skóry za to mieli po dziadku.
             Kobieta uśmiechnęła się do syna ciepło. Gdyby wiedziała, jak wygląda jego życie w szkole, na pewno by się nie uśmiechała. Nie tak.
            – Josephine przyszła – powiadomiła mama.
            Harry od razu się ożywił. Jo była jego jedyną przyjaciółką. Ona jedyna wiedziała o nocnych koszmarach nękających młodego Deserta. Miał je każdej nocy, zawsze takie same. Dom rodziców w centrum miasta stojący w płomieniach oraz ojciec – niski mężczyzna o złotych oczach krzyczący z bólu i płonący żywym ogniem.
Jo miała brązowe oczy (tkwił w nich błysk szaleństwa i nieprzewidywalności) i tego samego koloru włosy, które zawsze kręciła w zabawne sprężynki, a z lewej strony, nie ważne, czy była to szkoła, dom czy wesele, nosiła dopinane różowe pasemko.
            – Kiedy będę miała szesnaście lat, mama pozwoli mi na prawdziwe – odpowiedziała, gdy kiedyś ją o to zapytał. I rzeczywiście, miała je, już w wieku czternastu lat, ale o tym później.
            Zaraz za mamą chłopaka pojawiła się ta oto dziewczyna. Uśmiechnęła się i usiadła na czarnym łóżku Harry’ego.
            – Cześć – przywitała się.
            – Hej – odpowiedział, chowając swój obrazek do segregatora w dziale ,,Do ukończenia”.
            – Czemu siedzisz w domu? – zapytała od czapy. Wzruszył ramionami, a ona postanowiła dalej mówić: – Wiesz? Napisałam dzisiaj kolejne opowiadanie o Constance.
            Jo pisała opowiadania. Powiedziała, że chce zostać wielką pisarką, taka, jak J. K. Rowling, albo C. S. Lewis, czy też J. R. R. Tolkien i że będzie pisywać pod pseudonimem Phinix. Opowiadanie o czternastoletniej Constance było jej ulubionym, a także ulubionym Harry’ego, który rysował do niego ilustracje. Potem mamy obojga na przemian drukowały historię młodej pani detektyw oraz jej przyjaciela, Corneliusa. Takim oto sposobem powstało prywatne wydanie ,,Constance ratuje Corneliusa przed zabójcą”, ,,Cornelius i Constance na tropie złodzieja obrazów” i tak dalej. Oboje uwielbiali razem pracować.
            Harry’emu zabłysły oczy.
            – Masz ze sobą? – zapytał, siadając obok niej.
           – Tylko wersję ręczną. – Jo wyjęła z kieszeni marynarki pomiętą kartkę, na której piórem zapisała całe opowiadanie. Oczywiście, ponieważ jest leworęczna, tusz się rozmazał, a ona miała cała rękę w atramencie. Znaczy, zapewne nawet jeżeli pisałaby prawą, z jej szczęściem, ciągle byłaby niebieska.
            – Czytaj – ponagliła, podając mu świstek papieru.
            – ,,Samotna wyprawa Corneliusa”? – zapytał zaskoczony Harry.
            Josephine nigdy nie pisała niczego niczego o Corneliusie. On zawsze był w odstawce i ostatecznie to Conny ratowała świat, a Corn tylko stał z boku.
            Jak na opowiadanie pisane przez jedenastoletnia dziewczynkę, było całkiem ciekawe i prawie bez błędów. Chociaż, sprawami typu usuniecie kropki przed myślnikiem zajmowały się mamy przed wydrukiem. To opowiadanie przedstawiało pierwszą w historii kłótnię przyjaciół. Corn postanowił rozpocząć samotną karierę i wyruszył do Paryża zając się sprawą obłąkanego krawca, który wyszywa transparenty obrażające władze państwowe i wywiesza je nocami w najmniej przewidywalnych miejscach. Ostatecznie jednak Cornelius powstrzymuje go, ale sam zostaje złapany w sieci jego brata. Ni stąd ni zowąd pojawia się Conny, która proponuje wymianę: ona za niego. Cornelius protestuje, ale brat przestępcy jest zachwycony wymianą. Corn ucieka, by wrócić i wyrwać przyjaciółkę z rąk złoczyńcy. Wtedy dociera do nich, że to nie tylko przyjaźń.
            – I co? – zapytała Jo, kiedy Harry złapał czyste kartki.
            – I to, że mam pomysł na trzy ilustracje. – Wziął do ręki ołówek i zaczął szkicować postacie Conny i Corna przytulających się na moście – jak w opowiadaniu, a Jo przyglądała mu się z boku i co jakiś czas wtrącała swoje uwagi odnoście ubrań czy tła.

* * *
            Wybacz, śmieciu! – zawołał Ben z wyższej klasy, kiedy potracił Harry’ego, a ten wypuścił wszystkie książki. – Następnym razem zejdź mi z drogi!
            Brunet kucnął i zebrał pierwsze trzy książki z brzegu.
            Zza zakrętu wyłoniła się Jo, wraz z grupką swoich koleżanek, ze spiętymi w kucyk włosami i w szkolnym mundurku składającym się z ciemnoniebieskiej spódnicy i białej koszuli trzy-czwarte. Do tego była również marynarka w kolorze spódnicy z logo szkoły, ale Jo jej nie lubiła, a na szczęście regulamin jej nie wymagał.
            Pożegnała koleżanki i podeszła do chłopaka. Schyliła się i zaczęła zbierać część rozrzuconych książek.
            – Dlaczego dajesz sobą pomiatać? – zapytała.
            – To tylko Ben – Harry przewrócił oczami.
            – I Fabian, i Chester, i Joe, i Jay… – wyliczała na palcach. – I Valery.
            Harry westchnął. Podobała mu się, nawet bardzo, ale nigdy nie zdołał z nią porozmawiać. Takie pierwsze zauroczenie jedenastolatka. Słyszał czasem, jak się śmieje ze swoimi koleżankami, ale nigdy nie przypuszczał, że to z niego.
            – Nie prawda – zaprzeczył, zasuwając plecak.
            – Oj prawda – podparła się pod boki. – Wierz mi, prawda. – Odwróciła się na  pięcie i poszła do klasy, a Harry ruszył za nią.
            Właśnie miała być chemia. Nie wszyscy na nią chodzili, gdyż była ,,dodatkowym” przedmiotem. Dopiero za dwa lata był obowiązkowy. Oni oraz inni, o rok starsi uczniowie zasiadali w sali do religii, bo tylko ona była w stanie ich pomieścić. Stoły były ułożone w podkowę, a biurko nauczycielki znajdowało się w centralnym środku.
Mieli  napisać referaty na temat cząsteczek. Swój referat Harry pisał godzinami, starając się jak najlepiej zawrzeć wszystkie informacje o budowie cząsteczek, jakie posiadał i wzbogacić je przykładami, oraz innymi rzeczami, jak na przykład instrukcja wykonania modelu czy spektroskopia. Wszystko było ładnie wydrukowane i bez błędów.
            Jo zawsze siadała w towarzystwie blondynki o imieniu Holly, w ławce centralnie naprzeciwko biurka, Harry natomiast ze swojego miejsca widział prawy profil pani profesor.
Nauczycielka, po sprawdzeniu obecności i  chodziła po sali i zbierała ich prace. W pewnej chwili ,,kolega” z sąsiedniego krzesła wyszarpał jego referat, a w ręce wcisnął swój. Harry próbował go odzyskać, ale Robin już zdążył się na nim podpisać i oddać go. Brunet spojrzał na referat Robby’iego.Zaledwie parę zdań. Niechętnie wpisał tam swoje imię i nazwisko, po czym oddał zaskoczonej nauczycielce.
Lekcja szybko zleciała, a kiedy następnego dnia pani profesor ogłosiła, ze sprawdziła ich prace i jest pod wrażeniem szczególnie dwóch z nich. Pierwsze napisała Jo i dostała A+. Drugą był właśnie Robin, który przywłaszczył sobie pracę Deserta. Dostał A. Może nie byłoby z tym żadnego większego problemu, gdyby nie fakt, że Harry  na swojej kartce zobaczył wielkie, czerwone F. Profesorka zachwalała Rabbiego, który był jednym z najgorszych uczniów i gratulowała mu poprawy. Naiwna, powiedziała potem Jo, która się tego domyśliła i osobiście dopilnowała, by Robin dostał po uszach od jej starszego brata. Od tamtego dnia Harry nie drukował niczego. Wszystko pisał ręcznie. Nawet, jeśli potem odpadała mu ręka.

 * * *
Ponad rok później, przed przerwą świąteczną…

Tak więc jadę do Nowego Jorku! – poinformowała z ekscytacją Josephine, a potem coś jeszcze sobie przypomniała: – Wiesz, napisałam kolejne opowiadanie o Conny!
            Pisanie tych opowiadań i robienie ilustracji było już po prostu ich tradycją. Siedzieli teraz w parku, czekając na autobus do szkoły, opatuleni po uszy kurtkami i szalikami. Śnieg tylko z lekka prószył. Jo miała zaróżowione policzka, i niemal całkiem czerwony nos. Dlatego dostała ksywkę ,,świąteczny reniferek”, którą nadał Harry, a która bardzo jej się podobała. Ciemne włosy – tego dnia wyjątkowo idealnie proste – okryte jasnofioletową czapką z wciąż dopinanym, różowym pasemkiem odznaczały się na tle bieli śniegu za nią. Uwielbiała płaszcze. Teraz miała wełniany, w kolorze beżowym i pasujące do niego kozaczki. Za to szalik miała w barwach Ravenclawu – swojego ulubionego domu w Harrym Potterze.
            – O czym? – zapytał Harry, wypuszczając biały obłok powietrza. On miał na sobie po prostu czarną kurtkę i czarne spodnie, brak czapki i czerwono-żółty szalik – powód ksywki ,,Potter”.
            – Właściwie, nie o Conny, a o Cornie. – Usiadła wygodniej i założyła nogę na nogę. – Rzecz dzieje się w święta… Nie chcę mi się opowiadać, lepiej przeczytaj! – wsunęła mu do kieszeni kartę złożoną w mały kwadracik.
            – Powiedz – poprosił, robiąc maślane oczka. – Proooszę…
            – Jak ci opowiem, to nie ma sensu czytać, bo i tak wszystko wiesz – roześmiała się i opatuliła mocniej szalikiem. – A teraz, chodź, autobus przyjechał!
            Zerwała się z miejsca i pobiegła do drzwi autobusu. Harry biegł za nią, ale kiedy był już przy drzwiach, jakiś chłopak z przodu popchnął go i Desert wypadł na chodnik. Drzwi zamknęły się, a autobus odjechał. Widział jeszcze w oknie, że Jo spoliczkowała tego chłopaka i z ruchu warg wyczytał, iż został nazwany ,,chujem”. A potem stracił pojazd z oczu.
            Skrzywił się, po czym szybkim krokiem ruszył do szkoły na piechotę.
            Kiedy tam dotarł, poszedł korytarzem, wiedząc że jest spóźniony. Ruszył w kierunku swojej szafki, a kiedy ją zobaczył, ponownie opanowało go poczucie bezsilności. Była otwarta, a wszystkie rzeczy z niej rozrzucone po korytarzu. Zaczął je zbierać. Część zeszytów leżała w śmieciach, podobnie, jak piórnik, ale ciągle nie umiał znaleźć podręcznika od matematyki.
            – Tego szukasz? – usłyszał głos Jo.
            Odwrócił się. Stała w drzwiach od damskiej łazienki z podręcznikiem złapanym za róg między kciukiem a palcem wskazującym. Był podarty, wyblakły i ociekał wodą, a Harry domyślił się, gdzie był. Skinął głową, a Jo wrzuciła książkę do śmieci. Nie nadawała się już do użytku.
            – Czemu się na to zgadzasz? – wypaliła.
            – Dobrze wiesz, że nie zgadzam – odburknął, zasuwając plecak.
            – Właśnie nie wiem! – zawołała. – Dlaczego komuś o tym nie powiesz? Chrisowi. Mamie. Wychowawcy. Dyrektorowi. Policji?
            – To niczego nie zmieni, a nie chcę, żeby było jeszcze gorzej, niż jest – odparł Harry.
            Jo wywróciła oczami.
            – Nie wiem, czy da się gorzej – zapasała ręce.
            – Jeszcze nie topią mi głowy w kiblu – warknął. Zignorowała to.
            – Może być lepiej. Albo wiesz, co? Zmień szkołę – zaproponowała. – Przepiszemy się oboje!
            – A co to da? Są na osiedlu, a w nowej szkole pewnie będzie to samo – odparł pesymistycznie.
            Josephine wypuściła powietrze ze świstem. Rozłożyła ramiona:
            – Rób, jak chcesz. Ja chciałam tylko pomóc! – Otworzyła drzwi sali numer piętnaście i ponownie je zamknęła, wracając na lekcję.
            Harry pokręcił głową, po czym podszedł do tych samych drzwi i z ledwo słyszalnym ,,Dzień dobry” wszedł do pomieszczenia. Usiadł w drugiej ławce, w której tego dnia siedział Kevin. Kevin, ten z boiska – ten który, jak by mogło się wydawać, jest wredny i tak dalej, uśmiechnął się przyjaźnie. Harry go zignorował.
            – Ej – szepnął blondyn.
            Harry próbował w ogóle nie zwracać na niego uwagi.
            – Halo? – blondyn machnął mu ręką przed oczami.
            – Co? – rzucił Harry bez zainteresowania. Tak zwykle zaczynały się cudze kpiny, a nie miał na nie najmniejszej ochoty.
            – Gdzie kupiłeś koszulkę? – wskazał na czarny T-shirt, który brunet miał na sobie. Przedstawiał Willa, Halta i Gilana ze ,,Zwiadowców”.
            – W sklepie? – odparł pytaniem na pytanie.
            – Ale ja na serio – blondyn uniósł ręce w geście niewinności. – Jedna z moich ulubionych serii. Może nawet ulubiona… – chwycił swoją bluzę za róg i odwrócił wewnętrzną stroną do Harry’ego. Była od wnętrza pokryta niezliczoną ilością małych, srebrnych liści dębu.
            Harry lekko się uśmiechnął i zapisał mu adres strony internetowej. Kevin także się wyszczerzył i wrócił do notowania w zeszycie.
~~~~~~~~~~~~
No i co? Jak wam się podoba? To dopiero cześć pierwsza. Jeszcze będą dwie następne. Dziękuję mojej kochanej BFF Paulinie za ocenienie :)
Lusia :*

sobota, 12 września 2015

Informacja

Cześć!
Chciałam wam tylko powiedzieć, że od teraz rozdziały będą pojawiać się nieregularnie, a po za tym, pracuję nad ,,Kolcami życia", a na DCJF nie mam pomysłów za wiele, wiec Sen Piąty napisałam jedynie w połowie. Wolę najpierw napisać to o Harrym, żeby nie zapomnieć, niż potem histeryzować. Więc prawdopodobnie biorę urlop na czas nieokreślony, ale jak tylko napiszę rozdział, albo część pierwszą KŻ to się pojawię.
To co? Do zobaczenia!
Lusia :*

sobota, 5 września 2015

Rozdział 12 ,,Bez pozdrowień, F."

* * Tick tack tick tack * *

Oczami Harry'ego...
      Słyszałeś? - Minnie uniosła brwi. - Jestem śliczna!
 - On jest stary i niedowidzący - zaprzeczył kpiącym głosem Lock.
      Holt fuknęła i przyśpieszyła kroku, równając się ze mną, Lisą, Chrisem i Michaelem.
 - Ej, nie unoś się tak, McGonagall! - zawołał Lock.
      Minnie jednak tylko spiorunowała go wzrokiem. Chodziło o jakiegoś gościa w sklepie, który zapytał się jej, czy nie widziała przypraw. Zwrócił się do niej ,,śliczna panienko".
      Jakim cudem znaleźliśmy się akurat w takim gronie? Alex i Calum, ponieważ była już sobota, mieli wolne. Postanowili poświecić się nauce w domu Hooda. Lu siedziała zamknięta w swoim pokoju w domu Alex i nikogo - prócz siostry - nie wpuszczała. Luke nie odpowiadał na pytania, nie odzywał się i ogólnie był nieobecny. Ashton natomiast musiał jechać na jakieś spotkanie w sprawie dorywczej pracy w knajpie. Camille i Fay  również odpłynęły w wir nauki. A my, pozostali, postanowiliśmy zawiązać bliższe relacje. No i chyba nam to wychodzi. Najlepiej dogaduję się z Lisą, ale głównie ze względu na fakt, iż wie o strażnikach. Jako jedyna. Lock... chyba mnie nie lubi. Minnie natomiast w ogóle jest niezbyt śmiała, chyba że chodzi o jej kuzyna.
      Większość z nas starała się zachować dobry humor i pozytywne myśli. Tom pojechał do domu, ze względu na okoliczności. Lu zostaje jeszcze na kilka dni, my przylecieliśmy w nocy, kłamiąc przyjaciołom Alex i Tomowi, że byliśmy w Nowej Zelandii. W zasadzie, musiałem skłamać już podczas pierwszego telefonu Ashtona. Potem przyjechał po nas na lotnisko, gdyż ma prawo jazdy. Jedyny trzeźwy umysł w całym naszym towarzystwie. Minnie, Lock i Lisa wracają za pięć dni. Mieli za siedem, na pełne dwa tygodnie, ale w związku z okolicznościami, lecą do domu wcześniej.
     Noc spędziłem u Alex, podobnie, jak Lu, no i Chris. We czwórkę rozłożyliśmy sobie materace w salonie i oglądaliśmy ,,Gwiazd Naszych wina". Wiedziałem, że fakt, iż obie nie mogą zasnąć jest też w części moja winą, więc w końcu poprosiłem brata, aby sypnął na nie trochę piasku. Nie zdały sobie z tego sprawy. Potem przez całą noc pracowaliśmy w różnych zakątkach świata. Miałem wyrzuty sumienia odnośnie tego, ze przeze mnie Lulette miała jeszcze gorsze koszmary. Taka reakcja czarnego piasku na czarny piasek i piętno. Tak to działa jedynie w ludzkiej formie, więc jak najszybciej przybrałem formę strażnika, by choć trochę złagodzić sen. Alex to inna sprawa. Nie mam kontroli nad tym, czy jej sen będzie koszmarem czy pięknym marzeniem. Wpływ na to mają inni Podróżnicy oraz Mieszkańcy i Goście. A także ona sama.
     Szczerze martwię się o Myrtę. W zasadzie, to nikt mi nie wyjaśnił, co czym rozmawiali, zanim był wypadek. Lu i Luke pokłócili się, obwiniając siebie nawzajem (cytuję Lu: ,,Można było delikatniej! A w ogóle, to ją zatrzymać!", Luke natomiast stwierdził, że ,,Gdybyśmy to zachowali dla siebie, to nic by się nie wydarzyło!"). Potem jeszcze Alex zaczęła obwiniać siebie, że przez to, że razem z Calumem w ogóle tam poszli. Ja kompletnie nic nie rozumiem, a cała czwórka trzyma buzie na kłódkę.
 - Harry, żyjesz? - zapytał Michael, a ja zdałem sobie sprawę, że totalnie odpłynąłem.
      Pokiwałem w odpowiedzi głową. Nie miałem ochoty na pogawędkę. Postanowiłem jednak zapytać, bo może któreś z nich wie, co się wydarzyło na werandzie Różanego Domku?
 - Ej, nie wiecie może, jaki był powód tego, że Myrta wybiegła na ulicę? - zapytałem.
     Wszyscy umilkli, każdy w swoich myślach. Po minach widziałem, że sami się zastanawiają. W końcu odezwała się Lisa:
 - Nie wiem.
      Zielonowłosy pokręcił głową i kopnął jakiś kamień.
 - Nie chcą powiedzieć. Próbowałem to z Luke'a wyciągnąć, ale cóż. - Michael wzruszył ramionami. - Nie odzywa się prawie wcale. siedzą zamknięci na klucz, nawet ze sobą nie rozmawiają. Nie mam nawet podejrzeń, a mogło wydarzyć się dosłownie wszystko.
 - Wydaje mi się to dziwne - przyznała Lissandra. - Jaki mieliby powód, aby nam tego nie mówić?
      Minnie wzruszyła ramionami.
 - Być może coś, czym nie chcą się dzielić - stwierdziła i włożyła ręce do kieszeni swoich krótkich spodenek.
 - To chyba logiczne - Chris przewrócił oczami.
     Obie dziewczyny wydawały się być obojętne tej sprawie. W totalnym przeciwieństwie do mnie. W zasadzie wszyscy. A może tylko mi się tak wydaje? Może myślą i zastanawiają się nad tym samym, co ja?           Poszliśmy do jakiejś knajpy. Było tam tłoczno, ale całkiem przytulnie. W każdym z kątów stały czerwone narożniki i jasne stoły. Usiadłem w rogu kanapy i zamówiłem frytki.
       Poczułem wibrację swojego telefonu. Wyciągnąłem i spojrzałem na wyświetlacz. Cholera, cholera, cholera! Tylko jego brakowało!
 ,,Zegar tyka, Desert. Na twoim miejscu bym się sprężył... Ostatnio nawet znalazłem spory zapas benzyny... Jedna zapałka i po wszystkim. Jak prawie siedemnaście lat temu. Bez pozdrowień, F." - głosiła wiadomość. Przekląłem pod nosem. Nie dobrze... Zakryłem twarz dłońmi.
 ,,Jestem w Australii. Wrócę tak szybko, jak zdołam. Pieniądze mam"
     Już chciałem chować telefon i udawać, że nic się nie stało, kiedy zawibrował mi w dłoni. ,,I tak ci nie wierzę, ty nędzny tchórzu. Trzy dni. Nie więcej. Tik tak, tik tak..."
 ,,Dopiero za trzy dni będę!" - odpisałem nerwowo.
 ,,Wali mnie to, śmieciu! Trzy dni licząc od teraz. Pieniądze, albo matka i dom. To sprawiedliwa cena. Nie podlega negocjacjom".

~~ו*•×~~
      Chris... Chris... Christian! - zawołałem, wyrywając bratu słuchawki z uszu. - Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - z wolna pokręcił głową. No jasne!
    Siedzieliśmy u Alex w jadalni, która została utrzymana w jasnych barwach. Pani Rose była bardzo miła i właśnie przyniosła nam kolację. Alex zjadła wcześniej i razem z Minnie, Lisą, Cami i Fay poszła do kina na jakiś romantyczny film. Wszystkie cztery dziewczyny robiły co w ich mocy, aby obie Frost nie myślały o Myrcie. Lu jednak nie za bardzo chciała iść, więc została w domu i SMS-owała z Clary. Clary w zasadzie też już dowiedziała się o wypadku i zaniku pamięci.
     Spojrzałem na brata, który kroił swój posiłek na malutkie kawałeczki, co mnie przypominało papkę.
 - Musimy dzisiaj wracać - powiedziałem. - W sensie, oficjalnie.
 - Czemu tak szybko? - nabił kawałek kotleta na widelec. - Jakoś nie mam ochoty wracać.
 - Mam swoje powody - wyjaśniłem. Uniósł brwi. - Chciałbym wracać najlepiej już teraz.
 - To se wracaj - burknął, przełykając kęs. - Nie zamierzam zostawiać tego, co zacząłem.
     Prychnąłem. Jasne. Flirtowanie z Camille jest już na pewno ważniejsze. Bo niby u nas nie ma dziewczyn! Przecież są... I wszystkie go lubią, dodała podświadomość.
 - Tia, czy ciebie interesuje cokolwiek, poza własnym nosem? - zapytałem, kręcąc głową.
 - Może... - wzruszył ramionami, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
       Wstałem z od stołu, przewracając krzesło, które z trzaskiem upadło na ziemię. Poprawiłem je i wyszedłem z kuchni. Poszedłem po schodach na górę i złapałem swoją torbę leżącą w pokoju gościnnym na łóżku. Trzasnąłem drzwiami. Zapukałem do pokoju Lu, która w miarę szybko otworzyła i stanęła w nich z lekko zmierzwionymi włosami. Chyba leżała, albo próbowała drzemać.
 - Wylatuję - powiedziałem tylko, na co rzuciła mi się w ramiona.
 - Oficjalnie? - spytała, odsuwając się. Potwierdziłem.
      Zawołała za mną, żebym jeszcze wpadł kilka razy, zanim wróci do Burgess. Skinąłem głową i zszedłem na dół. Spojrzałem na Christiana, który tylko uniósł brwi. Pokręciłem głową i wyszedłem z domu z nikim się nie żegnając, aby potem powędrować pod lotnisko.
        Kiedy stanąłem wreszcie pod budynkiem, przybrałem postać strażnika i wzbiłem się w powietrze, ustalając kierunek dom. Muszę się spieszyć. On nigdy nie żartuje. A ja nie chcę, żeby coś się komukolwiek stało.
~~~~~~~~
 Wiem, wiem, że krótki i beznadziejny, ale zanim wpadnę w szkolny rytm na nowo, trochę potrwa. Cały czas jestem zmęczona i już mamy prace domowe :/ Chamstwo.
Cytat na początku bez sensu, po rzeczywiście w całości wygląda tak:  ,,To lie I shall be here (Tick tack tick tack)" - ale ,,kłamałem, ze t będę" raczej nie pasuje. Nie umiałam znaleźć nic pasującego.
Mniejsza z tym. wiem, spóźniłam się o dzień, ale straciłam rachubę, a poza tym, piszę jeszcze opowiadanie o Harrym pt. ,,Kolce życia". Nie wiem jeszcze, czy opublikuje, czy nie, ale raczej tak. No bo w sumie, przecież po to to piszę.
To tyle,
Lusia

wtorek, 1 września 2015

Rozdział 11 ,,Sen czwarty"


,,Jake jest chodzącą tajemnicą, a każda chce być tą, która ją rozwikła"

* * I need another story
Something to get off my chest
My life gets kind a boring
Need something that I can confess * *

     Śniadanie! - krzyczała Zoey.
      Potem dało się słyszeć, jak wchodzi do niektórych pokoi i wydziera się na ich lokatorów.
     Alex pokręciła głową i powoli zwlokła się z łóżka. Ledwo zasnęła. Nie mogła przestać myśleć o Myrcie. Ma amnezję. Niczego nie pamięta. Strażnicy wiedzieli niemal od razu. Chris i Harry nawet przylecieli. Zaraz wręcz po telefonie Ashtona (żadne z pozostałych, którzy ich znają nie dało rady nic z siebie wydusić). Wstała i wyjęła z szuflady niemal identyczną koszulę. Tym razem jednak znalazła czarne, obcisłe, skórzane legginsy. Oraz buty z cholewką sięgające kolan. Niezwłocznie się przebrała, wiedząc, że kapitanka może wparować do pokoju w każdej chwili.
 - Raz, raz! Jake, ty dupo wołowa! - rozległ się głos Zoey z sąsiedniej kajuty, a Alex mimowolnie się uśmiechnęła.
      Nie chciała podsłuchiwać, ale ściany nie były szczelne.
 - Won stąd, paranoiczko! - odezwał się Jake, stłumionym głosem. - Cholera, daj się ubrać!
 - Ja nie mogę, jakie wyszukane słownictwo! - zaśmiała się.
 - Idź, kretynko! - odrzekł że śmiechem. - O ty! Tak szpanować środkowym palcem?
 - Ładny, no nie? - usłyszała ich śmiech.
      Tak, musieli się co najmniej przyjaźnić. To tym bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że Jake jej po prostu nienawidzi. Usłyszała pukanie, przepraszam, walenie w drzwi.
 - Wchodzić, nie śpię - krzyknęła.
 - Hejo - uśmiechnęła się Zoey, a potem ze śmiechem opowiedziała: - Wiesz, Alex? Ja wchodzę, a on bez koszulki, zakryty w pasie kołdrą! Myślałam, że pęknę! - parsknęła, a chłopak - już ubrany - przewrócił oczami. - Zdaję sobie sprawę, że słychać wszystko. Ty zapewne też. Więc jeśli będziesz kogoś przyprowadzać w nocy, to ma być cicho. Nie chcemy wysłuchiwać tego, co się u was dzieje - powiedziała ze śmiertelną powagą. - Znaczy, jeżeli jest t o planowane, można się zgłosić po klucze. Na samym dole jest dźwiękoszczelna i najbardziej opancerzona kajuta. Numer czterdzieści cztery.
      Alex zrobiła się czerwona. Mimowolnie spojrzała na Jake'a, który stał z kpiącym półuśmieszkiem.
 - O to nie musisz się martwić - zwróciła się do Zoey.
 - Dobrze - piratka uśmiechnęła się ponownie. - Jestem waszym kapitanem i tak należy się do mnie zwracać. Rzecz jasna, jeśli twój wybór padnie na Salain lub Quello, możesz mówić mi po imieniu - wyciągnęła jakiś zwój i zaczęła mówić, co jakiś czas spoglądając na zapisane tam słowa: - Śniadanie codziennie jest o siódmej. Na spóźnialskich czekam jedynie piętnaście minut. Potem drzwi mesy* zamykają się i każdy spóźniony może zapomnieć o posiłku. Otwierają się ponownie o ósmej, wtedy salę opuszczają wszyscy, chyba, że ktoś był zwolniony z godzin  posiłkowych. Obiad o czternastej, kolacja o dziewiętnastej - zasady takie jak w przypadku śniadania. Cisza nocna zapada o dwudziestej drugiej. Kiedy jest przejście międzysektoralne, WSZYSCY muszą być na pokładzie i słuchać moich poleceń. Nie przyjmuję wyjaśnień, dlaczego kogoś nie było. Ciało zostanie wyrzucone do morza. Żadnego alkoholu poza winem. A rumu na bank tolerować nie będę. Ostatecznie przymknę oko na whisky, ale jeśli zostanie szybko skonsumowane - podała mi pergamin i czerwone pióro.
      Szybko podpisała na dole. Nad nią było wiele, wiele podpisów.
 - Dzisiaj jesteś uprzywilejowana, bo musiałaś zapoznać się z wymogami statku - rzuciła ze śmiechem. - Chodźmy zatem do jadalni...
         Cała załoga już siedziała przy stołach. No, nie cała. Kilkoro spóźnionych z błagalnymi minami spoglądali na Zoey, dla której byli niewidzialni. Jakiś chłystek mniej więcej w ich wieku (czternaście-szesnaście-siedemnaście) właśnie uderzał czołem w szklane drzwi. Przepuścił kapitankę i odszedł bez śniadania.
      Aj, surowe zasady, pomyślała Alex. Zawsze chyba można iść do gospody, no nie? A... jeśli nie ma się za co, to inna sprawa. Ona też był spłukana. Całkowicie.
     Mesa była zadbana i z każdej strony były okna. Do wnętrza wpadło żółtawe światło, więc nie trzeba było zapalać wielkich świeczników zwisających z sufitu. Mesa została obita ciemną boazerią i czerwonymi tapetami we wzory. Dzieliła się na jakby dwa pomieszczenia: pierwsze, do którego wchodziło się przez oszklone drzwi było zapchane stołami, ławami i krzesłami. Do drugiego wchodziło się z pierwszego przez łuk. Stał tam okrągły stół z dwunastoma miejscami.
 - Alex, ty będziesz jeść ze mną, Jakiem i jeśli będą jacyś inni podróżnicy, to z nimi.
        Usiedli więc z trzech różnych stron do złotej zastawy. Alex zauważyła, że reszta załogi ma zwykłą, metalową. Ani grama srebra.
 - Nie używasz srebra? - zapytała, patrząc jak ,,majtek pokładowy" usiłuje nalać jej kawy, a ręka niemiłosiernie mu się trzęsie. Dziękując wzięła od niego dzbanek i sama sobie nalała.
 - Nie - odpowiedział Jake.
       Właśnie przyniesiono specyficznie przyprawioną rybę, której nie potrafiła zidentyfikować.
 - Zdarza się, że przy tym stole zasiadają wilkołaki, a i jeden z moich obecnych kamratów nim jest. Wcześniej miałam całe rodzeństwo, z jakże miłym Kadaim - wyjaśniła Zoey, szczebiocząc jak zakochana nastolatka.
 - O Lilith i o Koru nie wspomniałaś - dorzucił Jake.
 - Bo Lilith nie lubiłam, a Koru... przystojny, ale miał pchły - powiedziała głosem krytyka.
      Chłopak uniósł brwi.
 - Muszę to zapamiętać - uśmiechnął się złośliwie do kapitanki,za co został kopnięty pod stołem, ale ,,nawet nie poczuł".
       Hataway zastanawiała się, kim są Kadai, Lilith i Koru, ale nie chciała wychodzić na jakąś ciekawską, więc po prostu nie pytała. Zamiast tego, zadała pytania, które cisnęło jej się na język odkąd spotkała kapitankę Caravii.
 - Nie wiem, czy wolno mi pytać, ale... - zaczęła Alex. - W ogóle, skąd się znacie?
    Zoey postukała widelcem w stół. Spojrzała na Jake'a, który odpłynął w myślach. Zmarszczyła brwi, po czym go walnęła.
 - Ty opowiadaj - odparł unosząc kubek z kawą do ust. Dziewczynie widocznie to przypasowało.
 - Hm - zaczęła z uśmiechem. - To było... cztery... sześć... dwanaście snów temu. Tutaj. Właściwie, jego pierwszy sen odbył się tutaj. Ja miałam na karku osiemnaście snów. W końcu jestem Czwórką - przypomniała. - A on od tak sobie się tu zjawił - spojrzała na niego, a on wykonał ledwo widoczny ruch głową. - To tyle!
       Wstała od stołu. Spojrzała na zegar. Zaraz ósma. Rzuciła swoim złotym widelcem (Bogu dzięki, nie nożem!) w dzwon stojący za Alex, o mały włos jej nie trafiając. Po całej mesie rozległ się głośny dźwięk bicia. Zoey powędrowała w kierunku drzwi i otworzyła je, czekając, aż kolejka do drzwi całkiem się zakończy.
      Alex i Jake stali na końcu i czekali, aż wszyscy wyjdą.
 - Często rzuca widelcami? - zapytała towarzysza.
 - Widelcami, łyżkami, nożami, raz nawet talerzem - wzruszył ramionami. - I wazonem.
         Pokręciła głową z niedowierzaniem. Ona jest niemożliwa. Może to tylko chore wrażenie, ale na tym statku łatwiej złapać z nim kontakt i nie jest wiecznie wkurzony.
 - Alex! - zawołała kapitan i wskazała ruchem głosy wyjście na pokład.
      Brązowowłosa ruszyła za nią. Kiedy wyszła spostrzegła, że większość załogi schodzi na ląd. Zoey zakrzyknęła ,,Arabeth!" Rudowłosa, którą Alex widziała w poprzednim śnie na bocianim gnieździe ześlizgnęła się po linie i stanęła przed nimi na pokładzie, podpierając się pod boki.
 - Ta jes, kapitanie? - zapytała, od razu.
     Włosy, jak poprzednio, przewiązane były bandanką, a na uszach połyskiwały złote, okrągłe kolczyki. W pasie przewiązała sobie czerwono-złotą chustę w karo. Dekolt wydał się Alex zbyt duży, zważywszy na załogę składających się z samych mężczyzn poza nią i Zoey. Bystre zielone oczy świdrowały brunetkę. Miała wrażenie, że zaraz wywiercą w niej dziurę.
 - To jest Alex - przedstawiła Zoey. - Mogę cię prosić, żebyś opowiedziała jej, na czym polega Świat Snów?
 - Aj, aj, kapitanie - uśmiechnęła się piratka i złapała dziewczynę za rękę prowadząc ją do bakburty, z której można było patrzeć na plażę. Za plecami, na drugim brzegu była tawerna.
 Dziewczyna usiadła na beczce i spojrzała w dal. Szybko jednak odwróciła się do brązowowłosej. Zdjęła swoje czarne, skórzane rękawice, wyciągając dłoń, którą Alex szybko uścisnęła. Ruda miała tak drobne dłonie, że wydawały się zaraz połamać. Widać, nie bez powodu nosiła grube, skórzane rękawice, skoro ślizgała się po linach.
 - Jestem Arabeth. To nie imię, lecz przezwisko. Moje prawdziwe imię brzmi Annabeth. Ksywka wzięła się stad, że bardzo lubię papugi. Zoey jednak nie chce ,,dodatkowej mordy do wykarmienia" - rzuciła, znacząc cudzysłów w powietrzu. - Miło poznać - wyszczerzyła się. - Lat?
 - Szesnaście - odparła Alex, nieco zaskoczona nagłym pytaniem.
 - Ja siedemnaście - odpowiedziała, decydując się jednak stać. - Nikt ci jeszcze o snach nie opowiadał, co? - Alex pokręciła przecząco głową. - Więc tak: to jest, powiedzmy, inna planeta. Tak jakby, bo to nie planeta. Inny... wymiar? Niech będzie: drugi świat. Powszechnie zwany Światem Snów nie nosi stałej nazwy. Dzieli się na sektory. Każdy sektor odpowiada innemu kontynentowi, poza dwoma ostatnimi. Drugi, czyli ten, w którym się obecnie znajdujemy, kształtem przypomina Amerykę Północną. Sektor Pierwszy to Europa, Trzeci - Ameryka Południowa, Czwarty - Afryka, Piąty - Azja, Szósty - Australia i Siódmy - Antarktyda. Przejścia międzysektorowe są najłatwiejsze do przebycia statkiem, więc jest główny środek transportu. Mówię ci, pierwszy raz w przejściu to niesamowite przeżycie! - roześmiała się. - Mniejsza z tym. Ludność dzieli się na Mieszkańców, Gości i Podróżników. Do tych ostatnich należysz, po widzę po nadgarstku - wskazała wzrokiem na numerek. - No i musiałaś urodzić się w Ameryce Północnej, jeżeli pojawiłaś się w tym Sektorze.
 - Tak - odpowiedziała. Polubiła tą rudą piratkę. - Jestem Podróżniczką. A ty?
 - Ja Mieszkaniec - powiedziała z dumą. - Mieszkańcy to ci, którzy urodzili się tutaj. Czyli potomkowie tych, którzy są tu od stuleci, zanim jeszcze połączono Wasz Świat z Naszym Światem. Gościem jest każdy, kto zapadł w waszym świecie w śpiączkę. Kim są Podróżnicy, to chyba wiesz. Sami jednak nie do końca wiecie, co tu robicie. Rozpoznaje się was po wewnętrznej stronie lewego nadgarstka, gdzie pisze, jako który przybyliście. Ty przybyłaś dziewiąta. Za tobą będzie jeszcze troje innych.
        Piratka podrapała się po głowie, usiłując coś sobie przypomnieć. Alex słuchała jej z zaciekawienie.
 - Aha! Każdy, dosłownie każdy człowiek trafia tu do nas, do Sektora Ósmego, kiedy śpi. Jednak tylko i wyłącznie do Ósmego. My też możemy tam wchodzić. Sektor ten przybiera taką formę, jaką chcemy. Chcesz dżunglę? Proszę bardzo! Wolisz sklep? Et voilá! Tak to mniej więcej działa. Do Sektora Dziewiątego mogą wejść, a ściślej rzecz biorąc, otworzyć go, tylko tacy jak ty, więc zwie się go Sektorem Podróżników. Każde z was ma jakiś nieodgadnięty pociąg w tamtą stronę, a szczególnie Jedynka, która liczy sobie już ponad trzydzieści snów. Nadążasz?
 - Chyba tak... - podsumowała Alex, a piratka zachichotała:
 - Wiesz, co za dużo to nie zdrowo! Skończmy o snach. Opowiedz mi, jak tu trafiłaś?
        Więc Alex opowiedziała jej wszystko. Od znalezienia skrzynki do teraz. Czuła, że może jej zaufać, a poza tym, to nie była jakaś tajemnica, żeby siedzieć z buzią na kłódkę.
       Obie spojrzały w stronę brzegu rzeki. Stała tam Zoey, Jake i Xavier. O czymś rozmawiali, ale widać było, a wręcz czuć, że atmosfera tam na dole jest napięta. Alex zapytała ją o to, co o nich wie, oraz czy wie coś o Angelice.
 - Wiesz, nie wiem, czy powinnam mówić, ale... - oparła dłonie na nadburciu**- wydaje mi się, że to raczej żadna tajemnica. Więc, Jake pojawił się tu dwanaście snów temu. Wtedy spotkał Angelikę, Xaviera i Zoey. Trzy statki cumowały wówczas tu, poza godzinami szczytu. Angelika zaproponowała mu, że się nim ,,zaopiekuje" to w praktyce - będzie jej towarzyszem podróży, coś jak Jake zajął się tobą.
        Alex wiedziała, co to znaczy. ,,Dowieź, przypilnuj, pokaż, gdzie iść". Mniej więcej tak wyglądało to w jej wypadku.
  - Xavier (który trafił tu pięć snów przed nim) był zazdrosny o to, że Angelika interesuje się Jakiem, a nie nim samym. Więc wiesz, chłopcy raczej się nie polubili. Z Zoey jakoś złapali wspólny język. Potem nadszedł czas na odpływanie. Angela, gustująca w młodszych facetach, próbowała flirtować ze swoim nowym nabytkiem, ale Jake raczej nie pchał się do dwudziestojednolatki. Potem ona zaczęła zadawać się  z wampirami wkrótce sama się nim stała. A wtedy ją opuścił i przystąpił do załogi Zoey.
 - Aha, wszystko jasne - wtrąciła pod nosem.
 - To tylko zarys historii - poprawiła Arabeth. - W każdym razie, dziewczęta z całych siedmiu sektorów podzieliły się na fanki Jake'a i fanki Xaviera, także obaj chłopcy są znani jak Świat Snów długi i szeroki. Jak? Mnie o to nie pytaj. Jake jest chodzącą tajemnicą, a każda chce być tą, która ją rozwikła.
       Sama Alex nie mogła zaprzeczyć. Chciała go rozgryźć, ale nie interesowało ją, czy zrobi to pierwsza, czy ostatnia. Tymczasem Arabeth kontynuowała:
 - Xavier natomiast zaskakuje traktowaniem kobiet jak księżniczek. Zazwyczaj.
 - A ty? Do której grupy należysz? - zapytała, niby od niechcenia.
 - Jake - uśmiechnęła się pod nosem. - Inaczej by mnie tu nie było. Ale nie mam szans, to po pierwsze, a po drugie, moje serduszko zajął Kadai. A! Co do samej Angeliki, to, jak głoszą plotki, poprzysięgła sobie uwiedzenie Jake'a i, najprawdopodobniej, wiesz co po za tym - zakończyła. - Tak mówi cały Świat Snów.
 - Co? - zdziwiła się Alex, nie do końca łapiąc.
       Arabeth przewróciła oczami i spojrzała na nią znacząco, unosząc brwi. Halo! To uwodzicielka! - mówiły jej zielone oczy.
 - Wiesz, co - powtórzyła. Wtedy dopiero Alex zrozumiała i zrobiła charakterystyczne ,,Aaaa".
  znienacka zjawiła się Zoey.
 - Alex, prosimy cię na chwilę - zakomenderowała.
       Hataway miała już dość tego, że ciągle każą jej coś robić. Widocznie, tak samo jest z każdym Podróżnikiem. Ciekawe, czy jest już kolejny Podróżnik lub Podróżniczka, pomyślała. A może wszyscy już jesteśmy? Cała dwunastka? Jednak prawdopodobnie ani Jake, ani Zoey tego nie wiedzą.
         Szły na dół po kładce, aż obie stanęły na piasku u boku Jake'a, naprzeciw Xaviera. Xavier miał na sobie strój uderzająco podobny do tego, który nosił kapitan Barbossa. [KLIK] Blondyn skłonił się i ucałował jej dłoń.
 - Xavier. Numer Siedem - przedstawił się.
 - Alex. Dziewiątka - dygnęła.
      Musiała przyznać, że mimo wszystko robił całkiem dobre wrażenie. Uśmiechnął się do niej zalotnie, więc spuściła wzrok.
 - Oto przed tobą kapitan brygu o nazwie Quello - przedstawiła Zoey, oficjalnym tonem. - Zaleca się, abyś mogła go poznać i zadecydować o swoim wyborze wiedząc jak najwięcej o wszystkich trzech statkach.
     W tym momencie Zoey dziwnie spojrzała na Jake'a. Alex dopiero teraz spostrzegła, że spiął mięśnie, jakby czekając aż będzie mógł ruszyć.
 - Dziesiątka - powiedzieli równocześnie.
       Hataway uniosła brwi, a Xavier się skrzywił. Wziął ją pod rękę i udał się do przewoźnika.

~~ו*•×~~
    Alex zachichotała.
 - Rzeczywiście, niesamowita historia - uśmiechnęła się.
     Xavier opowiadał o swoim pierwszym śnie. Pojawił się w sektorze trzecim i zaczęły go gonić zwierzęta. Potem spotkał Seamusa (,,Wspaniały człowiek, Alex, wspaniały! Właściwie, wampir"). Wydawał się lubić wampiry, więc go zapytała:
 - A ty chciałbyś zostać wampirem?
 - Nie wiem. Jeszcze mi nie proponowali. Znaczy, Angelika, raz. Zanim pojawił się Jake - tutaj się skrzywił. - Nie przepadamy za sobą.
 - Zauważyłam - zapewniła, biorąc kawałek ciasta do ust. - Ze mną nie rozmawia prawie wcale.
 - On z NIKIM nie rozmawia. Wyjątek to Zoey - powiedział i nałożył sobie jeszcze jeden kawałek placka malinowego. - No i Rou.
 - Rou? - zaciekawiła się Alex.
 - Taka jedna - machną ręką, jakby była jakimś śmieciem, o którym nie warto gadać. - Jest w śpiączce. W naszym świecie jest niewidoma, ale tu widzi. Bardzo możliwe, że w niedługim czasie umrze.
    Zegar zaczął bić dziewiątą. Spojrzeli na siebie.
 - Chyba trzeba się zbierać. - dziewczyna wstała od stołu.
 - To nie północ, Kopciuszku - zaśmiał się, a ona spojrzała na niego z politowaniem. - Do zobaczenia, Alexandro.
 - Do zobaczenia - powiedziała i wyszła.
        Kiedy wreszcie postawiła stopy na pokładzie Caravii odetchnęła z ulgą. Xavier może i był czarujący i niezmiernie miły, ale nie mogła zapomnieć o pierwszym wrażeniu, jakie wywarł na niej wtedy w tawernie, gdy widziała go po raz pierwszy. A widziała go wówczas w aurze zadufanego w sobie gościa, któremu - wedle jego mniemania - wolno wszystko.
        Doczołgała się pod drzwi swojej kajuty w momencie, w którym do drzwi na przeciwko wchodziła Arabeth.
 - Śpisz tu? - zapytała szeptem. Alex skinęła głową. - Fajnie, witaj sąsiadko! Wiesz, spóźniłam się na kolację, bo oglądałam papugi - powiedziała, głaszcząc się po brzuchu.
 - Ja jadłam w tawernie - powiedziała współczująco.
 - E tam, nie martw się o mnie. Mam zapasy w kajucie - puściła jej oczko. - Właśnie! Jak tam wyjście z Xavciem?
 - Dobrze, ale mimo, że był miły podchodzę do niego sceptycznie - odparła.
 - No i dobrze robisz - wyszczerzyła się ruda. - Dobranoc - rzuciła.
 - Dobranoc.

*W skrócie - jadalnia. Nie chce mi się tego pisać, także link [KLIK]
**bariera ochronna znajdująca się na jednostkach pływających, na krawędzi odkrytego pokładu, zabezpieczająca przed wypadnięciem za burtę przedmiotów i ludzi (wikipedia)
~~~~~~~~~~~~
Coś długo wyszło, ale chyba mnie nie zabijecie. Witam was pierwszego września! Większość poszło dopiero dzisiaj do szkoły, a ja musiałam już tydzień temu w środę i wczoraj... Akademia, a ja na niej występuję (niestety...)
Lay - współczuję. Mój dziadek miał wylew, a babcia udar mózgu i byłam w szpitalu tylko dwa razy, a babcia za drugim razem złapała mnie za rękę i pociekły jej łzy. Zupełnie, jakby wiedziała, że widzi mnie po raz ostatni. Drugi dziadek zmarł w domu.
  Mam nadzieję, że rozdział się podobał i macie kilka odpowiedzi, chociaż jeszcze nie wszystkie. Jak w tytule snu, Jake to chodząca tajemnica, a my, obiecuję wam to, pewnego dnia ją odkryjemy! Jeśli chodzi o wspomniane rodzeństwo wilkołaków (Kadai, Koru i Lilith) widzę ich tylko w jednej, grupowej scenie, o nich za wiele nie będzie. Rou - o niej będzie więcej, niż o tamtych, ale jeszcze nie wiem, ile dokładnie. Lubicie Arabeth? A jak tam wasze zdanie odnośnie Zoey? A Xavier?
Tyle, bo jak zwykle za dużo gadam.
Lusia :*

piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział 10 ,,Zatem zacznijmy od nowa"


https://33.media.tumblr.com/4ffe2a337f9feb820a63dd96f49e7dc6/tumblr_nca1h4LbIy1ta61p9o2_500.gif

* * I can't control myself, Don't know who I've been
And who is this monster wearing my skin?
* *

Oczami Myrty...
      Moja świadomość powoli powracała. Wciąż jednak czułam kłucie w czaszce i ból przy każdym najmniejszym ruchu. Nie otwierałam oczu. Wszystkie głosy zlewały się w jeden i dochodziły jakby z innego świata. Nie chciałam ich słuchać. Chciałam wrócić do snu, znów zasnąć i nic nie czuć. Miałam piękny sen. Byłam w lesie i spacerowałam, ciesząc się życiem. Zbierałam stokrotki i plotłam wianek.
      Wszystkie odgłosy zaczęły brzmieć normalnie, ale sen wciąż miał mnie w ramionach. Drzwi otworzyły się, ale ja nie raczyłam otwierać oczu. Ktoś wszedł do środka. Zaraz, co ja tu robię...? A tam, dajcie mi spać. Pytania później.
 - Tylko najbliżsi - rzekł jakiś głos.
 - Ile? - zapytał drugi głos, który raczej należał do dziewczyny.
 - Trzy. Maksymalnie trzy. - ktoś coś burknął, na co mężczyzna rzekł tylko: - Nie wpuszczę was wszystkich. Nie ma wycieczek! Dopiero się obudziła.
       Usłyszałam cichnące kroki. Wtedy otworzyłam oczy. Nade mną stały trzy osoby. Lekarz siedział z tyłu na krześle i pisał coś w karcie pacjenta. Sala była biała a kafelki na podłodze i do połowy ścian były w tym charakterystycznym odcieniu zieleni. Za oknem świeciło słońce, mogło być południe. Spojrzałam na zegar. Nie myliłam się, pierwsza. A to miejsce to szpital. Co mi się stało? Spojrzałam po twarzach tej trójki. Dwie dziewczyny i chłopak.  Obie miały brązowe włosy i oczy. Tylko ta stojąca bliżej drzwi była nieco wyższa. To ,,nieco" równa się może dwóm centymetrom. Żadna nie przerosła metra sześćdziesiąt pięć* On z kolei miał hipnotyzujące lazurowe oczy i blond włosy.
 - Jak się czujesz, Myrto? - zapytała ta niższa.
      Ona mówi do mnie? Spojrzałam na nią z zaciekawieniem. Teraz zaczęłam się zastanawiać, jak ja w ogóle się nazywam...
    A oni?
 - Kim jesteście? - zapytałam. - Co tu robię? Jak się nazywam?
     Tej, co mówiła zaszkliły się oczy.
 - Nie pamiętasz nic? Nawet nas? - wskazała na pozostałych.
       Na chwilę zapada cisza. Zastanawiałam się. Nie. Nie wiem. Pokręciłam głową. Nie wiem, kim są. Nie wiem, kim jestem ja, ani kim byłam. Chcę wiedzieć, ale... Kompletnie nic nie wiem. Czuję się taka bezsilna. wiedzą o mnie więcej, niż ja sama wiem. Wszystkie moje wspominania wyparowały. Odeszły ode mnie jak oderwane płatki kwiatów. A jednak jakaś część mnie się z tego cieszyła. Gdybym tylko wiedziała, dlaczego?  Zaczęłam szybciej oddychać.
 - Co ja robię w szpitalu? - zapytałam ich wszystkich na raz.
 - Miałaś wypadek. Uderzył w ciebie samochód. Miałaś lekki wstrząs mózgu - wyjaśnił blondyn łamiącym głosem. - Uprzedzano nas, że mogłaś stracić pamięć, ale... - nie poznałam ,,ale",  za to poznałam jego imię. Ja nazywam się Luke i jestem...
 - Wiesz, nie wiem, czy to najlepszy moment - powiedziała wyższa brunetka, po czym zwróciła się do mnie: - Ja jestem Alex.
 - A ja Lu - załkała druga. - Ty masz na imię Myrtayleen. Twoja mama już leci - wyjaśniła smutno. - Wrócisz do Burgess i...
    Gdyby tylko ta nazwa cokolwiek mi mówiła.
 - Koniec wizyty - zarządził lekarz, patrząc na zegarek.
       Cała trójka patrzyła na mnie z bólem w oczach. A ja nie wiedziałam, czemu. Chciałabym rozumieć ich smutek, ale naprawdę nie potrafiłam. Kim dla mnie byli? Co nas łączyło? Nic nie pamiętam. Zatem zacznijmy od nowa. Nazywam się Myrtayleen. Tyle o sobie wiem. Kim jestem? To muszę dopiero odkryć. Tymczasem jednak, chcę zacząć życie z czystym kontem.

~~ו*•×~~
        Kobieta, która jest, jak mi powiedziano, moją mamą, przyjechała niecałe dwie godziny później. W zasadzie była podobna do mnie. Tyle tylko, że ona miała włosy o barwie kasztanowej, ale najprawdopodobniej były farbowane. Dali mi wypis i zalecili od razu po podróży zgłosić się u lekarza w Burgess, który już został powiadomiony o tym. Kiedy wychodziłam z sali w towarzystwie mojej mamy, przed drzwiami czekało ponad dziesięć osób. Trzy brązowowłose, jedna czarnowłosa, dwie rude... a nie, jedna ma truskawkowy blond i kręcone włosy, dwóch blondynów, z czego jeden ma kręcone włosy, zielonowłosy, bliźniacy, chłopak podobny do Azjaty, jakiś lokowaty, młodszy chłopak o brązowych włosach i to chyba wszyscy. Być może kogoś pominęłam, ale było ich tam naprawdę dużo. Każdy trzymał jakąś kopertę. ,,Otwórz w domu" powiedział chłopak o czarnych włosach i śniadej karnacji, jeden z bliźniaków. Zebrałam koperty, na których chyba pisały imiona. Nie wiem, nie umiałam się skupić. Ci wszyscy ludzie to moja przeszłość. Moje życie. Ja... niczego nie pamiętam, ale to chyba wiecie. Chłopak o zielonych włosach podniósł na mnie wzrok i poklepał blondyna który był u mnie wcześniej po ramieniu.Wszystkie dziewczyny tuliły tą niższą brązowowłosą. Wyglądało to tak smutno, że niemal się rozpłakałam. Wszystkie twarze wyrażały zmartwienie, ból, smutek i współczucie.
      Wyszłam ze szpitala w podłym humorze. Swoją niepamięcią raniłam tyle osób. Jaka byłam? Czy coś się we mnie zmieniło?
      Podroż samolotem przespałam. Obudzono mnie, bym weszła do samochodu, a potem znowu spałam. Badania u lekarza pamiętam jak przez mgłę. W końcu ujrzałam dom. Znaczy, mama powiedziała mi, że to dom. Wysiadłam z samochodu i poczułam zimno. Właściwie, dopiero zauważyłam, że tu pada śnieg. Nie, jak w Sydney.
 https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjF8huu2DQiQd5K9LKpQgN0g5h7T8w8xLGIiL9h-rqCqD_4_ytGXozmC_dnjqCxzoGwyA1nt-ORqS357W5IA7Z0Q4xMebYvpRyWhYwCIrCQV8bXxPofD5F5CzZQERV17DkQUUK8-lb44p8/s1600/2.png
     Spojrzałam na budynek. Był obity deskami pomalowanymi na niebiesko. Schody prowadzące na werandę były białe, podobnie z resztą jak kolumny i ramy okien. Ogólnie - były białe wstawki. Weszłam do wnętrza przez przedpokój obity białą boazerią. Na ścianach wisiało dużo zdjęć. Moich, tej niższej, mojej mamy i jeszcze innych ludzi. Niektórych widziałam w szpitalu, innych nie. Prowadzona krętymi schodami w górę dotarłam do kwadratowego przedpokoju z trzema parami drzwi. Uchyliłam jedno skrzydło dwuskrzydłowych jasnobrązowych drzwi, na których gotyckimi literami w poprzek pisało: Myrta.
      Z moich obliczeń i posiadania dwóch, wąziutkich okien uznałam, że to pokój tuż nad drzwiami wejściowymi i nie myliłam się. Był nieduży, w barwach czerwonych i białych. Miałam dwuosobowe łóżko, które stało w lewym rogu pokoju, wezgłowiem w stronę okna. Pościel była biała, w róże. Tuż obok łóżka stało białe biurko, którego deskę od strony łóżka najwyraźniej ja popisałam cytatami z piosenek i okleiłam plakatami. Położyłam na nim koperty.
     Po za tym, w pokoju była półka na książki, która pięła się zygzakiem aż do samego sufitu. Była biała, w czerwone kropki. Po chwili zorientowałam się, że ktoś, zapewne ja, malował je. Po prawej stronie była wbudowana przesuwna szafa z wizerunkiem Marylin Monroe. To w zasadzie tyle. Pokój miał może dwa i pól na trzy metry. Wyjrzałam przez jedno z okien. Usiadłam w swoim czerwonym fotelu od biurka i otworzyłam pierwsza lepsza szufladę. Wyjęłam jakąś gazetkę. Na okładce był cały zespół One Direction. Przejechałam opuszkami palców po twarzach chłopaków. Pisało tam, że Zayn Malik odchodzi. Gazeta była z 2015 roku. Czemu wciąż ją trzymam? Ską miałabym to wiedzieć...
      Zabawne, pomyślałam. Nazwy filmów, gwiazd i zespołów, czy ich piosenki pamiętam, a nie pamiętam własnego życia. W dodatku, nie wiem już, czy należałam do fanek, czy do antyfanek zespołu. A może totalnie ich olewałam? Nie mam bladego pojęcia. Westchnęłam i rzuciłam się na łóżko.
 - Nawet Harry Styles śpiewający pod moim oknem nie poprawi mi nastroju - powiedziałam do siebie.
     Wzięłam pierwszą z brzegu kopertę, która okazała się być od Fay. Otworzyłam ją. Widniało tam jej zdjęcie, a poniżej był list. Niezbyt długi, ale nie chciało mi się teraz niczego czytać.
    Nagle ogarnęła mnie złość. Ja muszę wiedzieć, co się działo. Otwierałam po kolei szuflady i wyciągałam z nich rzeczy. W końcu natrafiłam na jakąś czerwoną obitą puszystym materiałem książkę. Nie, to... to chyba pamiętnik.
 - Więc prowadziłam pamiętnik? - zapytałam samą siebie, otwierając pierwszą lepszą stronę.

3 września 2014 roku
      Tego dnia Lulette poznała miłość swojego życia. Rzecz jasna, jak zwykle nasz kochany tchórz boi się z nim w ogóle porozmawiać. Jak się nazywa? William Peter Canterville. Jest od nas o rok starszy. Przyznaję, że też bardzo przystojny. Musiał coś zaliczyć na francuski i wtedy moja przyjaciółka zobaczyła go i obdarzyła miłością od pierwszego wejrzenia. Haha, ja sprawię, że jeszcze będą razem! Uda mi się i biorę to za swój punkt docelowy!
      Przewertowałam paręnaście stron wcześniej. Pełno błędów ortograficznych i przekreślonych wyrazów oraz kleksów. Wtedy jeszcze pisałam piórem. Był tam też rysunek przedstawiający kota. 
2 lipca 2011

     Dzisiaj odbył się pogrzeb Bastet. Została zakopana pod wiśnią w ogrodzie Hemmingsów. Luke ponoć nie chce następnego kota, by był zbyt przywiązany do niej. Steve płakał, Luke też. Przynajmniej tak mówi Lu. Mnie tam nie było. Nie lubię Luke'a, ale mimo to zrobiło mi się go szkoda. Aj, Myrta! Co się z tobą dzieje? Chyba nie zaczynasz wymiękać! Jeszcze trochę i stwierdzisz, że się w nim zakochałaś. Dochodzi północ, więc nie mogę pisać. Mama się czepia, ze stracę wzrok, jak będę pisała przy lampce. Wypadałoby jej posłuchać.

   Odłożyłam pamiętnik z powrotem na biurko. Położyłam się na łóżku, kładąc stopy u wezgłowia. Zmęczona całym dniem postanowiłam odkrywać swoją przeszłość jutro i położyłam się w ubraniu na łóżku. Mój wysiłek psychiczny zmęczył mnie do tego stopnia, że pozwolił mi zasnąć niemal od razu. śniłam snem bez marzeń. A może i miałam jakiś sen, tylko zwyczajnie go nie pamiętam? Jak całej mojej przeszłości?


*Chrissy Costanza (tj. nasza Alex), wedle wielu źródeł ma 155, a pierwotna wersja Lu, to jest - Victoria Justice - 166.  Ale tu Alex jest o dwa i pół centymetra wyższa (164). W rozdziale 13 w CF napisałam, że młodsza Frost ma metr sześćdziesiąt, ale chyba ma prawo urosnąć półtora centymetra ;)
~~~~~~~~~~~~~~
Gdybym ja tylko wiedziała, jak zachowuje się człowiek z amnezją, to by było super. Nieszczególnie mi wyszedł :/
Olu, dziękuję za odezwanie się :) Odzywaj się częściej :P
 Dziewczyna na górze rozdziału to Sabrina Carpenter, która w zasadzie w 99,(9)% odpowiada mojemu wyobrażeniu Myrtuni, ale z racji, że zauważyłam to zbyt późno i żeby Lu nie była samotna, nie wstawię gifa do zakładki bohaterowie.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i owszem, można mnie ,,hejtować", jak ze dwie, trzy osoby z grona moich znajomych :P. Nie martwcie się, Myrta się jeszcze pojawi na bank w epilogu, a może i wcześniej. Rozważam nawet napisanie po Drugiej Córce Jacka Frosta, Córki Wielkanocnego Zająca :) Tylko nie wiem, czy chciałoby wam się to czytać. Wstawiłam rozdział dzisiaj, bo jutro mogę nie mieć, kiedy.
No, to tyle, wiec do za cztery dni :)
Lusia

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 9 ,,Sen trzeci"

,, To Sektor Drugi, a ta rzeka nosi nazwę As-Missisipi"

* * I wish that I could wake up with amnesia * *

Narrator ogólny
     Śpiew ptaków, szum wody. Jakieś leśne odgłosy. Idealna kołysanka. Komu chciałoby się wstawać? Nie. Wróć. Alex musiała wstać. Przecież jakby nie wstała, tylko zasnęła, obudziłaby się w swoim łóżku w środku nocy. A tego nie chciała. Jakiś ptak przeleciał jej nad głową. Okay, okay, już wstaję! Kiedy tylko uchyliła zaspane powieki, słońce ją oślepiło. Podniosła się z trawy otrzepując jej źdźbła ze swojego ubrania. Jego już nie było. Zerwała się, wystraszona, że zostawił ją na pastwę losu. Nie. Odetchnęła z ulgą. Łódź była zacumowana, a przy ognisku leżała fajka.
 - Czyli mnie nie zostawił - w momencie, w którym wypowiedziała te słowa, wyłonił się z lasu za jej plecami.
 - Czasami to bym chciał - odrzekł, dając znać o swojej obecności.
     Alex uniosła dumnie głowę. Callado podszedł do łodzi, łapiąc w locie swoją fajkę. Alex ruszyła w tym samym kierunku i zajęła swoje miejsce. Usiadł i zaczął wiosłować. Był jakiś dziwny. Uniosła pytajaco brwi. Spostrzegł to, ale nie kwapił się z szybką odpowiedzią. Zmarszczyła brwi i ten cień wesołości chyba dał o sobie znać, bo odpowiedział:
 - Przy dobrych wiatrach będziemy w porcie już za dwie godziny - powiadomił, a w jego ponurym głosie dało się słyszeć nutkę radości.
 - A to dlatego jesteś taki wesoły - wyszczerzyła się, a potem dodała, wciąż z uśmiechem, ale już nie szczerym: - Wreszcie się mnie pozbędziesz.
 - Niekoniecznie - odburknął.
        Uniosła ręce w geście poddania. Jedna z niewielu normalnych rozmów właśnie dobiegła końca. Każda JEGO lakoniczna odpowiedź je kończyła.
        Podróż mijała nadzwyczaj szybko. Alex przyglądała się niebu, na którym nie było ani jednej chmurki. Wiatr wiał jej w plecy, pchając łódź dodatkowo do przodu. Zobaczyła jakiegoś węża wodnego, który czmychnął jak najdalej od nich. Uniosła głowę do góry. Dwa jastrzębie leciały właśnie tuż nad nimi. Zobaczyła uciekającą sarnę, czy wiewiórę obserwującą ze swojej bezpiecznej dziupli ich dwoje. Mijała naprawdę ładne miejsce. Wychyliła się lekko z łodzi i wyciągnęła rękę, by dotknąć wody. Wszystko dookoła było ciche i spokojne. Włącznie z NIM. Zaczęła zastanawiać się nad słowem ,,niekoniecznie". To znaczy, że co? Że być może czeka mnie dłuższa podróż z Callado? Moja psychika tego nie wytrzyma! 
          Po, jak mówił, dwóch godzinach koryto rzeki zaczęło się powiększać. Chwilę potem był niewielki wodospad. Spłynęli po nim do szerokiego na mniej więcej kilometr głębokiego zalewu (bardziej podobnego do jeziora przepływowego), a wtedy na horyzoncie ukazały się wspaniałe okręty, przeróżne łodzie i tratwy. Było ich niezliczenie wiele. Alex poddała się na sto trzeciej łodzi. Potem pojawił się ogromny port. Ludzie przy pomostach ciężko pracowali, ciągnąc ku lądzie ogromne galeony czy brygi* z pomocą lin. Alex z zachwytem przyglądała się temu wszystkiemu. Przy pięknych i wielkich statkach ich łódeczka wydawała się śmiesznie mała. Alex dostrzegła na wyciętym skraju lasu po swojej lewej tawernę**. Kręciło się tam wielu ludzi. Otaczał ją gwar. Z racji pływających tu tak ogromnych statków, domyśliła się iż niedaleko rzeka, której nazwy nie znała, ma swe ujście do morza.
          Callado zawinął do brzegu przy jednym z mniejszych pomostów i zacumował łódź. Złapał ją za rękę, na wypadek, gdyby zechciała się zgubić. Przepychali się między tłumami handlarzy i marynarzy. W porcie nie urzędowali sami mężczyźni; były tancerki, flecistki, cyganki, skąpo ubrane panny i wiele, wiele innych. Dostrzegła nawet grajków oraz człowieka z ubraną w fioletowy turban kapucynką, która robiła sztuczki. Wszyscy mówili w jakimś niezrozumiałym dla niej języku. Co ciekawe, wiele osób klepało Callado po ramionach i witało, rzecz jasna w tym dziwnym języku. Z nich wszystkich odpowiedział tylko dwóm. Potem jeszcze zagadał się z jakimś kupcem, posługując się jego językiem i wskazał na ich łódź. Jak się domyśliła, targował się, a potem sprzedał jakich dotychczasowy środek transportu, a pieniądze (na których widniało skrzyżowanie liter A i V) wepchnął do sakiewki.
          Tuż przy samych statkach słyszała mieszaninę języków. Jej ojczysty angielski, hiszpański, francuski, włoski, polski, rosyjski a nawet japoński. No i ten tutejszy język. Chłopak zatrzymał się pod wielkim galeonem. Wyglądał na piracki okręt. Na bakburcie (lewej burcie) ozdobną kursywą widniał złoty napis Caravia. Miał cztery maszty i wyglądał na ociężały statek, jednak Alex nie znała jeszcze możliwości sennego cudeńka. Uzbrojony był w osiemdziesiąt dział. Okręt był nieco podobny do repliki holenderskiej Batavii. Po pokładzie kręciło się sporo osób. Głównie mężczyźni. Właściwie, wypatrzyła tylko jedną. O krótkich, rudych włosach przewiązanych czarną bandanką powiewająca na wietrze. Stała jednak w ptasim gnieździe, więc nie widziała jej zbyt dokładnie ani nie mogła określić jej wieku.
      Na bakburcie pojawiła się druga dziewczyna. Miała może czternaście, piętnaście lat. Była ciemnowłosa i całkiem ładna. Po bardziej obfitej stronie przedziałka miała dwie dredy, pomiędzy którymi spadał warkoczyk z czerwoną wstążką. Ubrana była w strój godny kapitana. Zobaczyła ich i od razu zaczęła machać. Callado odmachał jej, co Alex przyjęła z zaskoczeniem. Może to jego dziewczyna? Ale wyglada na zbyt młodą... Zresztą, kto go tam wie. To bardzo możliwe. Chociaż... kto by z nim wytrzymał? Ja na pewno nie.
     Statek dziewczyny właśnie ściągano do portu. Chwilę to trwało, jednak kiedy tylko otrzymała możliwość zejścia na ląd, pobiegła do nich, nie zwracając uwagi na mijanych ludzi. Prawdę mówiąc, wielu z nich przewróciła. Nie kwapiła się ich nawet przeprosić.
 - Jake! - krzyknęła i rzuciła się chłopakowi na szyję.
      Alex przypatrywała się temu z zaintrygowaniem. W dodatku... Jake? Więc tak ma na imię. Odwzajemnił uścisk. Musiał darzyć ją co najmniej szczerą przyjaźnią. W końcu ciemnowłosa puściła go i zmierzyła wzrokiem Alex. Była tego samego wzrostu, co ona. Wskazała im miejsce wolne od ludzi. Podeszli tam. Stali w cieniu szkunera o nazwie Willendorfia.
 - Jak cię zwą? - zapytała ciemnowłosa, szczerząc się.
 - Alex - odpowiedziała i rzuciła Jake'owi przelotne spojrzenie.
 - Wcześniej mówiłaś, że Rose - warknął, obrzucając ją podejrzliwym spojrzeniem.
 - Ty się wcale nie przedstawiłeś - odparła z wyrzutem, zapasając ręce.
 - Okay - przerwała ciemnowłosa. - Ty to Alex, on to Jake, a ja to Zoey - przedstawiła. - No i jestem Czwórka - dodała, unosząc lewy nadgarstek wewnętrzną stroną.
 - Ja Dziewiątka - brunetka zrobiła to samo.
         Zoey uśmiechnęła się a potem zaczęła wracać na statek, nakazując im ruchem głowy, by poszli za nią.
 - Dokąd płyniemy? - zapytał Jake, równając kroku z piratką. - I ile zostajemy w porcie?
 - Na dwa, może trzy sny. Aktualnie do Sektora Trzeciego - odpowiedziała.
 - A ten to który? - wtrąciła Alex.
     Zoey zatrzymała się. Otworzyła szerzej oczy.
 - Czyli Jakey*** nic ci nie wyjaśnił? - Alex pokręciła głową. Piratka westchnęła i spojrzała wrogo w stronę chłopaka po czym ruszyła na statek, a reszta za nią. - To Sektor Drugi, a ta rzeka nosi nazwę As-Missisipi. W kolejnym śnie powiem Arabeth, żeby ci wyjaśniła, o co biega, a potem pokażę ci kroniki.
        Załoga była całkiem spora. Liczyła może czterdzieści parę osób. Wszyscy byli względnie czyści. Zoey właśnie mijała jakiegoś puszystego kolesia po pięćdziesiątce pijącego... żłopiącego rum. Kopnęła go sprawiając, że butelka wyleciała mu za burtę. Nachyliła się nad nim z wrogim wyrazem twarzy.
 - Nie toleruję rumu na moim statku, Crack - wycedziła. - Jeszcze raz przyłapię cię na sączeniu tego śmierdzącego trunku, a wylecisz z mojego statku i osobiście dopilnuję, byś z powrotem trafił do żony. A! Niech jeszcze się dowie, gdzie się szlajasz, kiedy cumujemy - zagroziła, po czym znów ruszyła pewnym krokiem do swojej kajuty w nadbudówce.
 - Ostro - mrugnęła pod nosem Alex.
     Usłyszał ją jakiś mężczyzna w średnim wieku, który mógłby być jej ojcem. Odwróciła się. Miał ciemną skórę i był ogolony na łyso. Jego ciało pokrywała masa blizn, ale uśmiechał się przyjaźnie. W ogóle, miał łagodne rysy.
 - To nie wszystko, co potrafi - powiedział, zarzucając beczkę na ramię. Zauważywszy jej zaciekawienie, mrugnął okiem i zjechał po linie na stały ląd.
      Podążyła za nim wzrokiem. Przepłynął na tratwie na drugi brzeg i poszedł do karczmy. Ona natomiast podbiegła do Jake'a i Zoey, którzy właśnie wchodzili do nadbudówki.
      Było to pomieszczenie średniej wielkości, którego ściany doszczętnie zakryły mapy. Alex nie dowiedziała się zatem, jaki kolor mają. Podłogę zakrywały ciemne deski. Po obu stronach owalnego stołu stały regały z tego samego drewna, co podłoga. Było na nich mnóstwo książek. Pomieszczenie oświetlało okno z wykuszem na sterburtę. Zoey usiadła w ogromnym fotelu o czerwonym obiciu. Jake oparł się o podłokietnik.
 - Alex, będziesz płynąć albo z nami - oznajmiła Zoey - albo z innymi podróżnikami. Pozostali jeszcze nie przypłynęli.
 - Jesteś pewna? Tu jest masa statków - zauważyła Hataway.
 - Godziny szczytu - Jake przewrócił oczami.
 - Za kilka godzin zrobi się tu zupełnie luźno - oznajmiła kapitan - a jutro z rana będą tu jedynie trzy statki. Mój, Xaviera i tak zwany ,,Bezpański".
 - Będziesz musiała wybrać, z kim chcesz płynąć - dodał Jake. - Nasz to Szukający.
 - Tylko przez ciebie - mruknęła Zoey, zakrywając usta ręką, za co została spiorunowana wzrokiem. - Quello jest Przewodnikiem, natomiast Salain Obrońcą - powiedziała, wskazując na dwa wykonane z imponująca dokładnością obrazy przedstawiające trzy statki. Galeon Zoey, bryg Quello oraz fregatę o nazwie Salain.

~~ו*•×~~
     Piratka miała rację. Godziny szczytu minęły w momencie, w którym zaczął nastawać wieczór. Ona, Jake i Alex siedzieli w tawernie. Pierwsza dwójka zaciągała się fajkami. Zoey powiedziała, że pali okazyjnie i tylko w snach. Alex nie chciała, bo i tak większosc dymu szła w jej kierunku.
     Na szyldzie widniała gęś i wyblakły napis ,,Portowa". Stały tam długie stoły, niemalże wchodzące na siebie. Oni wybrali jeden z mniejszych stołów w kącie. Jake zamówił wino dla wszystkich, a Zoey wytłumaczyła, że inaczej nie mogliby tu siedzieć. Kiedy Alex spytała o powód, dziewczyna zacytowała pewnego oberżystę z sektora Czwartego o imieniu Charlie:
 - Nie kupujesz - wylatujesz. 
    Było ciasno i czuć było zapach piwa, wina i rumu. Oraz tytoniu. Tawerna z wyglądu bardziej przypominała gospodę. Nie była zadbana i po podłodze łaziły mrówki, a na ścianach wsiały pajęczyny i pająki. Alex była spięta i stale miała wrażenie, że coś po niej łazi. Liczyła, że dostanie wino w kieliszku, a tymczasem dostała w jakimś kuflu. Brudnym w dodatku. Zoey powoli sączyła czerwony płyn, Jake natomiast tylko mieszał zawartość końcem fajki. Alex odsunęła od siebie napój i splotła ręce na stole. Spojrzała na zegar wiszący nad ladą. Siódma. Westchnęła.
       W tej samej chwili drzwi tawerny otworzyły się z hukiem. Wszystkie oczy skierowały się w stronę drzwi. Iście filmowe wejście, pomyślała. Do środka wszedł przystojny chłopak o ciemnoblond włosach i niebieskich oczach. Wyglądał na takiego, który poza snami jeździłby na motocyklach albo jakimś drogim samochodem i nosił skórzane kurtki.
 - Xavier - skrzywił się Jake.
 - Oto twoje albo - wyjaśniła z niesmakiem Zoey i upiła kolejny łyk czerwonego płynu.

 ~~ו*•×~~
     Na dworze zrobiło się zimno. Całą trójką wracali na statek. Fakt, w porcie stały tylko dwa statki - Caravia i Quello. Wyszli z ,,Portowej" chwilę po tym, jak wszedł Xavier. Nie widział ich nawet. Od razu siadł do stołu hazardzistów i postawił na stół całą sakiewkę złota.
      Podróż tratwą, której przewoźnik to zgrzybiały staruszek minęła w zupełnej ciszy. Z oddali dobiegało wycie. Alex pomyślała, że pewnie wilki, ale zaraz stwierdziła, że być może nie tylko.Wchodząc po kładce zauważyli pod lasem śmiejącego się Cracka z jakąś ciemnowłosą kobietą ubraną w płaszcz. W zasadzie, była tak skąpo odziana, że można rzec, iż posiadała jedynie płaszcz. Zoey pokręciła głową, a potem bez cienia emocji rzuciła:
 - Jeden mniej.
 - Nie ratujesz go? - zdziwił się Jake.
      Pokręciła głową i zdjęła swoją wełnianą pelerynę.
 - Też muszą coś jeść - odparła, schodząc pod pokład.
      Zeszła niemal na sam dół i wskazała im dwie sąsiadujące ze sobą kajuty. Alex weszła do tej, która miała należeć do niej. Stało tam dwuosobowe łóżko z brudnoczerwonym baldachimem przykryte narzutą tego samego koloru i komoda z ciemnego drewna. Alex niewiele myśląc rzuciła się na łóżko i zasnęła niemal natychmiast. Po przebudzeniu w swoim domu odkryła, że zarywanie nocy we śnie wpływa na jego długość. Była dziewiąta. Na szczęście, w ten piątek mieli odwołane lekcje z jakiegoś tam powodu i należało przybyć jedynie na popołudniową akademię o piętnastej. Święto szkoły czy coś tam.

~~ו*•×~~
       Lu poderwała się z łóżka i spojrzała na zegarek wiszący nad drzwiami. Ósma rano. Nie spała od dobrych piętnastu minut. Ugadała się z Hemmingsem na ósmą. Powiedzą Myrcie. Westchnęła. Wstała i na palcach wyszła z pokoju. Chociaż i tak część domowników nie spała. Myrta na przykład z samego rana poleciała do sklepu.
       Zapukała w sąsiednie drzwi. Otworzył jej Tom. Poprosiła, by zawołał Luke'a. Blondyn wyszedł niemal tak cicho jak ona i zeszli na dół. Usiedli na ganku i w ciszy czekali, aż blondynka wróci. Siedzieli co najmniej godzinę.
     Myrta pojawiła się z siatką wypełnioną ciastkami. Pomachała im wolną ręką z uśmiechem. Oboje jak na gwizdek wstali. Przybrali poważne miny. Spojrzała na nich ze zdziwieniem. Po drugiej stronie ulicy, przy bramie drugiej Frost stała Alex w towarzystwie Caluma i bacznie im się przyglądali. Lu zdecydowała się zacząć, ale Luke jej przerwał.
 - Tak na dobry początek jestem wam winien coś powiedzieć - wziął głęboki wdech. - Mój ojciec chce zostać tu na stałe. Znalazł pracę. Pozostaje mu jeszcze zapisac mnie tu do szkoły.
         Jej uśmiech zniknął. Obie dziewczyny stanęły jak wryte. Myrta poruszała ustami, próbując coś powiedzieć.
 - I jeszcze coś - powiedział blondyn, chyląc głowę.
 - Myrta, my... - zacięła się i spojrzała na Luke'a prosząc o pomoc.
 - Musimy ci coś powiedzieć - westchnął.
     Lu poczuła jak kraja jej się serce. Już widziała tę reakcję na wiadomość. Ale musieli. Luke wskazał Myrcie krzesło. Niechętnie usiadła.
 - Wczoraj, kiedy pojechałaś razem z Tomem i Stevem po te części - zaczął, ale teraz to on potrzebował wsparcia.
 - Luke skończył kosić wcześniej. Ja byłam w kuchni. Gadaliśmy jak zwykle i piliśmy herbatę - przełknęła ślinę i rzuciła przelotne spojrzenie w stronę Alex, która zaplotła ręce na piersiach.
       Myrta uniosła brew i spoglądała to na swojego chłopaka, to na przyjaciółkę.
 - Potem Lu wylała na mnie herbatę - kontynuował blondyn. - Wiesz, jak to ja, postanowiłem ją także ochlapać. Goniliśmy się. Znasz nas, więc wiesz, jak to wyglądało. Tyle że... - głos uwiązł mu w gardle.
 - Tyle że w pewnym momencie - Lu zawiesiła głos i wzięła głęboki oddech. Myrta otworzyła szerzej oczy. Zaczęła się domyślać, ale słowa Lu dobiły jej gwóźdź do trumny: - Prawie się pocałowaliśmy.
     Myrta zamarła mogłaby przysiądz, że stanęło jej serce. Zaszkliły jej się oczy.
 - Alex i Calum na szczęście nam przerwali - dodał Luke. - Mam nadzieję, że kiedyś nam wybaczysz.
      Blondynka załkała. Potrząsnęła głową do swoich myśli. Ukryła twarz w dłoniach. Cała trzęsła się od płaczu. Lu także płakała. Myrta rozpadała się. Kawałek po kawałku. W jednej chwili straciła zaufanie do dwóch najbliższych sobie osób. Gówno ją obchodziło ,,prawie". Zdradzili ją. A ona była bezsilna.
 - C-czy k-k-kiedy już j-ja kogoś p-pokocham, to o-on musi p-prawie m-m-mnie zdradzić z m-moją n-n-najlepsz-szą przy-przyjaciółką? - wymamrotała. - N-nienawidzę w-was!
      Złapała się za usta i poderwała z krzesełka, przewracając je. Potrzebowała samotności. Park. Tak, to najlepsze miejsce, pomyślała. Zbiegła z werandy i wybiegła na ulicę nie patrząc, dokąd biegnie.
       Krzyk.
       Pisk opon.


*Tutaj macie tak o, ja o tych statkach czytałam daawno temu, przy fazie na ,,Piratów z Karaibów", ale wy możecie nie wiedzieć, o co chodzi.
** Jakby ktoś nie wiedział, bo parę osób zrobiło minę w tym stylu: O.O kiedy wymieniłam to słowo ;P
def. z tej strony: http://craiis.org.pl/index.php?topic=2329.0
,,piwiarnia, knajpa, miejsce gdzie można się napić, głównie napić, i zjeść. Tawerna znajdowała się blisko portu"
*** Nie wiedziałam, jak napisać Dżejki :)
~~~~~~~~~~
Koszmarny :/ Wybaczcie, że tyle czekaliście, ale nie mogę się pozbierać po powrocie z urlopu. Ach, co za czas! Nie możesz pisać i nawet nie zastanawiasz się, co napisać!
Początek następnego rozdziału = moja prawdopodobna śmierć.b Nie odpowiadam na pytania dotyczące następnego rozdziału.
Dobra, nie umiem być poważna :P
Lusia :*