Depresja
Wietrzny
sobotni, wrześniowy poranek w Grand Rapids, w stanie Michigan. Idealny wręcz,
aby wyjść ze znajomymi na przykład do kina albo na pizzę. Zatem, jeśli tak, to
pokój na siódmym piętrze bloku, który w równej połowie był biały, co czarny,
powinien stać pusty. Czarne łóżko po białej stronie powinno być zasłane – lub
nie – tak jak białe po czarnej, białe i czarne krzesła powinny być puste i
czekać na swoich mieszkańców, a w pomieszczeniu powinna panować głucha cisza.
Tymczasem czarne szafki, biurka i obrazy z białej strony obserwowały po swojej
części biało-czarnej podłogi inne zdarzenia, aniżeli pustkę.
Otóż czarnowłosy jedenastoletni chłopak
o śniadej karnacji siedział przy biurku po swojej czystej jak łza stronie
pokoju i wertował już od paru godzin zagadnienia z chemii. Chociaż był to jego
ulubiony przedmiot – nie licząc plastyki – nie umiał skupić się na tekście
podręcznika i stale zerkał przez okno, gdzie działo się dokładnie to, o czym
mówiłam wcześniej: dziewczyny chodziły grupkami po alejkach miedzy rabatkami,
kilkoro szkolnych kujonów siedziało razem z książkami – jeśli Harry się nie
mylił – od biologii, jakieś pary szczebiotały w cieniu mini-parku…
Jego brat
bliźniak, Christian właśnie rozgrywał mecz z kolegami. Kiedy Harry uderzył
czołem o szybę, Chris odbijał piłkę na główkę, po czym sprawnie kopnął ją tlenionemu
blondynowi starszemu od nich o pięć lat (powtarzał klasę… klasy). Ten z kolei
po prostym torze posłał ją do bramki. Drużyna Chrisa przybiła sobie piątki, by
po chwili znów oddać się grze. Brat Harry’ego oddawał się wszystkiemu bez
opamiętania. W dodatku, wszyscy w różnym wieku, grali razem. Jak jeden druch.
Harry zawsze chciał do nich należeć, ale, krótko mówiąc, nie nadawał się.
Harry nigdy
nie był dobry w sporcie. W niewielu rzeczach był dobry. Chritianowi za to
wychodziło wszystko, czego się podjął. Za wyjątkiem rysowania, jedynej rzeczy,
która wychodziła Harry’emu.
Niewiele
myśląc, rzucił książkę od chemii na łóżko, a ona odbiła się od czarnego
materaca i spadła z hukiem na ziemię. Sięgnął do szuflady biurka i wyjął kartkę
do drukarki, ołówek, kredki i gumkę do mazania. Teraz mógł całkowicie oddać się
temu, co uwielbiał on sam. Wstał z czarnego krzesła i podszedł do parapetu.
Osiadł na obitym skórą fotelu, a wszystkie rzeczy położył na parapecie. Nie
była to może najwygodniejsza pozycja, ale jednak dało się rysować widok za
oknem.
W chwili, w
której właśnie kończył rysowanie Kevina – tego blondyna, do pokoju weszła mama.
Miała kruczoczarne włosy do połowy szyi, w tym samym odcieniu, co jej synowie i
gładką grzywkę. Ale było to jedyne podobieństwo. Kobieta miała zielone oczy, a
oni oboje brązowozłote. Różniła ich także karnacja, która u ich matki była
blada. Rzeczy takie, jak kolor oczu, czy kształt nosa mieli po ojcu, który
zginął w wyniku pożaru. Cały dom spłonął doszczętnie. Harry i Chris nie byli
jeszcze na świecie. Był to podajże piąty miesiąc ciąży ich matki. Odcień skóry
za to mieli po dziadku.
Kobieta uśmiechnęła się do syna ciepło. Gdyby
wiedziała, jak wygląda jego życie w szkole, na pewno by się nie uśmiechała. Nie
tak.
– Josephine
przyszła – powiadomiła mama.
Harry od
razu się ożywił. Jo była jego jedyną przyjaciółką. Ona jedyna wiedziała o
nocnych koszmarach nękających młodego Deserta. Miał je każdej nocy, zawsze
takie same. Dom rodziców w centrum miasta stojący w płomieniach oraz ojciec –
niski mężczyzna o złotych oczach krzyczący z bólu i płonący żywym ogniem.
Jo miała brązowe oczy (tkwił w
nich błysk szaleństwa i nieprzewidywalności) i tego samego koloru włosy, które
zawsze kręciła w zabawne sprężynki, a z lewej strony, nie ważne, czy była to
szkoła, dom czy wesele, nosiła dopinane różowe pasemko.
– Kiedy
będę miała szesnaście lat, mama pozwoli mi na prawdziwe – odpowiedziała, gdy
kiedyś ją o to zapytał. I rzeczywiście, miała je, już w wieku czternastu lat,
ale o tym później.
Zaraz za
mamą chłopaka pojawiła się ta oto dziewczyna. Uśmiechnęła się i usiadła na
czarnym łóżku Harry’ego.
– Cześć –
przywitała się.
– Hej –
odpowiedział, chowając swój obrazek do segregatora w dziale ,,Do ukończenia”.
– Czemu
siedzisz w domu? – zapytała od czapy. Wzruszył ramionami, a ona postanowiła
dalej mówić: – Wiesz? Napisałam dzisiaj kolejne opowiadanie o Constance.
Jo pisała
opowiadania. Powiedziała, że chce zostać wielką pisarką, taka, jak J. K.
Rowling, albo C. S. Lewis, czy też J. R. R. Tolkien i że będzie pisywać pod
pseudonimem Phinix. Opowiadanie o czternastoletniej Constance było jej
ulubionym, a także ulubionym Harry’ego, który rysował do niego ilustracje.
Potem mamy obojga na przemian drukowały historię młodej pani detektyw oraz jej
przyjaciela, Corneliusa. Takim oto sposobem powstało prywatne wydanie
,,Constance ratuje Corneliusa przed zabójcą”, ,,Cornelius i Constance na tropie
złodzieja obrazów” i tak dalej. Oboje uwielbiali razem pracować.
Harry’emu
zabłysły oczy.
– Masz ze
sobą? – zapytał, siadając obok niej.
– Tylko
wersję ręczną. – Jo wyjęła z kieszeni marynarki pomiętą kartkę, na której
piórem zapisała całe opowiadanie. Oczywiście, ponieważ jest leworęczna, tusz
się rozmazał, a ona miała cała rękę w atramencie. Znaczy, zapewne nawet jeżeli
pisałaby prawą, z jej szczęściem, ciągle byłaby niebieska.
– Czytaj –
ponagliła, podając mu świstek papieru.
– ,,Samotna
wyprawa Corneliusa”? – zapytał zaskoczony Harry.
Josephine
nigdy nie pisała niczego niczego o Corneliusie. On zawsze był w odstawce i
ostatecznie to Conny ratowała świat, a Corn tylko stał z boku.
Jak na
opowiadanie pisane przez jedenastoletnia dziewczynkę, było całkiem ciekawe i
prawie bez błędów. Chociaż, sprawami typu usuniecie kropki przed myślnikiem
zajmowały się mamy przed wydrukiem. To opowiadanie przedstawiało pierwszą w
historii kłótnię przyjaciół. Corn postanowił rozpocząć samotną karierę i
wyruszył do Paryża zając się sprawą obłąkanego krawca, który wyszywa
transparenty obrażające władze państwowe i wywiesza je nocami w najmniej
przewidywalnych miejscach. Ostatecznie jednak Cornelius powstrzymuje go, ale
sam zostaje złapany w sieci jego brata. Ni stąd ni zowąd pojawia się Conny,
która proponuje wymianę: ona za niego. Cornelius protestuje, ale brat
przestępcy jest zachwycony wymianą. Corn ucieka, by wrócić i wyrwać
przyjaciółkę z rąk złoczyńcy. Wtedy dociera do nich, że to nie tylko przyjaźń.
– I co? –
zapytała Jo, kiedy Harry złapał czyste kartki.
– I to, że
mam pomysł na trzy ilustracje. – Wziął do ręki ołówek i zaczął szkicować
postacie Conny i Corna przytulających się na moście – jak w opowiadaniu, a Jo
przyglądała mu się z boku i co jakiś czas wtrącała swoje uwagi odnoście ubrań
czy tła.
Wybacz,
śmieciu! – zawołał Ben z wyższej klasy, kiedy potracił Harry’ego, a ten
wypuścił wszystkie książki. – Następnym razem zejdź mi z drogi!
Brunet
kucnął i zebrał pierwsze trzy książki z brzegu.
Zza zakrętu
wyłoniła się Jo, wraz z grupką swoich koleżanek, ze spiętymi w kucyk włosami i
w szkolnym mundurku składającym się z ciemnoniebieskiej spódnicy i białej
koszuli trzy-czwarte. Do tego była również marynarka w kolorze spódnicy z logo
szkoły, ale Jo jej nie lubiła, a na szczęście regulamin jej nie wymagał.
Pożegnała
koleżanki i podeszła do chłopaka. Schyliła się i zaczęła zbierać część
rozrzuconych książek.
– Dlaczego
dajesz sobą pomiatać? – zapytała.
– To tylko
Ben – Harry przewrócił oczami.
– I Fabian,
i Chester, i Joe, i Jay… – wyliczała na palcach. – I Valery.
Harry
westchnął. Podobała mu się, nawet bardzo, ale nigdy nie zdołał z nią
porozmawiać. Takie pierwsze zauroczenie jedenastolatka. Słyszał czasem, jak się
śmieje ze swoimi koleżankami, ale nigdy nie przypuszczał, że to z niego.
– Nie
prawda – zaprzeczył, zasuwając plecak.
– Oj prawda
– podparła się pod boki. – Wierz mi, prawda. – Odwróciła się na pięcie i poszła do klasy, a Harry ruszył za
nią.
Właśnie
miała być chemia. Nie wszyscy na nią chodzili, gdyż była ,,dodatkowym”
przedmiotem. Dopiero za dwa lata był obowiązkowy. Oni oraz inni, o rok starsi
uczniowie zasiadali w sali do religii, bo tylko ona była w stanie ich
pomieścić. Stoły były ułożone w podkowę, a biurko nauczycielki znajdowało się w
centralnym środku.
Mieli napisać referaty na temat cząsteczek. Swój
referat Harry pisał godzinami, starając się jak najlepiej zawrzeć wszystkie
informacje o budowie cząsteczek, jakie posiadał i wzbogacić je przykładami,
oraz innymi rzeczami, jak na przykład instrukcja wykonania modelu czy spektroskopia.
Wszystko było ładnie wydrukowane i bez błędów.
Jo zawsze
siadała w towarzystwie blondynki o imieniu Holly, w ławce centralnie
naprzeciwko biurka, Harry natomiast ze swojego miejsca widział prawy profil
pani profesor.
Nauczycielka, po sprawdzeniu obecności
i chodziła po sali i zbierała ich prace.
W pewnej chwili ,,kolega” z sąsiedniego krzesła wyszarpał jego referat, a w
ręce wcisnął swój. Harry próbował go odzyskać, ale Robin już zdążył się na nim
podpisać i oddać go. Brunet spojrzał na referat Robby’iego.Zaledwie parę zdań.
Niechętnie wpisał tam swoje imię i nazwisko, po czym oddał zaskoczonej
nauczycielce.
Lekcja szybko zleciała, a kiedy
następnego dnia pani profesor ogłosiła, ze sprawdziła ich prace i jest pod
wrażeniem szczególnie dwóch z nich. Pierwsze napisała Jo i dostała A+. Drugą
był właśnie Robin, który przywłaszczył sobie pracę Deserta. Dostał A. Może nie
byłoby z tym żadnego większego problemu, gdyby nie fakt, że Harry na swojej kartce zobaczył wielkie, czerwone F.
Profesorka zachwalała Rabbiego, który był jednym z najgorszych uczniów i
gratulowała mu poprawy. Naiwna, powiedziała potem Jo, która się tego domyśliła
i osobiście dopilnowała, by Robin dostał po uszach od jej starszego brata. Od tamtego
dnia Harry nie drukował niczego. Wszystko pisał ręcznie. Nawet, jeśli potem
odpadała mu ręka.
* * *
Ponad
rok później, przed przerwą świąteczną…
Tak
więc jadę do Nowego Jorku! – poinformowała z ekscytacją Josephine, a potem coś
jeszcze sobie przypomniała: – Wiesz, napisałam kolejne opowiadanie o Conny!
Pisanie tych opowiadań i robienie
ilustracji było już po prostu ich tradycją. Siedzieli teraz w parku, czekając
na autobus do szkoły, opatuleni po uszy kurtkami i szalikami. Śnieg tylko z
lekka prószył. Jo miała zaróżowione policzka, i niemal całkiem czerwony nos.
Dlatego dostała ksywkę ,,świąteczny reniferek”, którą nadał Harry, a która
bardzo jej się podobała. Ciemne włosy – tego dnia wyjątkowo idealnie proste –
okryte jasnofioletową czapką z wciąż dopinanym, różowym pasemkiem odznaczały
się na tle bieli śniegu za nią. Uwielbiała płaszcze. Teraz miała wełniany, w
kolorze beżowym i pasujące do niego kozaczki. Za to szalik miała w barwach
Ravenclawu – swojego ulubionego domu w Harrym Potterze.
– O czym? – zapytał Harry,
wypuszczając biały obłok powietrza. On miał na sobie po prostu czarną kurtkę i
czarne spodnie, brak czapki i czerwono-żółty szalik – powód ksywki ,,Potter”.
– Właściwie, nie o Conny, a o
Cornie. – Usiadła wygodniej i założyła nogę na nogę. – Rzecz dzieje się w
święta… Nie chcę mi się opowiadać, lepiej przeczytaj! – wsunęła mu do kieszeni
kartę złożoną w mały kwadracik.
– Powiedz – poprosił, robiąc maślane
oczka. – Proooszę…
– Jak ci opowiem, to nie ma sensu
czytać, bo i tak wszystko wiesz – roześmiała się i opatuliła mocniej szalikiem.
– A teraz, chodź, autobus przyjechał!
Zerwała się z miejsca i pobiegła do
drzwi autobusu. Harry biegł za nią, ale kiedy był już przy drzwiach, jakiś
chłopak z przodu popchnął go i Desert wypadł na chodnik. Drzwi zamknęły się, a
autobus odjechał. Widział jeszcze w oknie, że Jo spoliczkowała tego chłopaka i
z ruchu warg wyczytał, iż został nazwany ,,chujem”. A potem stracił pojazd z
oczu.
Skrzywił się, po czym szybkim
krokiem ruszył do szkoły na piechotę.
Kiedy tam dotarł, poszedł
korytarzem, wiedząc że jest spóźniony. Ruszył w kierunku swojej szafki, a kiedy
ją zobaczył, ponownie opanowało go poczucie bezsilności. Była otwarta, a
wszystkie rzeczy z niej rozrzucone po korytarzu. Zaczął je zbierać. Część
zeszytów leżała w śmieciach, podobnie, jak piórnik, ale ciągle nie umiał
znaleźć podręcznika od matematyki.
– Tego szukasz? – usłyszał głos Jo.
Odwrócił się. Stała w drzwiach od
damskiej łazienki z podręcznikiem złapanym za róg między kciukiem a palcem
wskazującym. Był podarty, wyblakły i ociekał wodą, a Harry domyślił się, gdzie
był. Skinął głową, a Jo wrzuciła książkę do śmieci. Nie nadawała się już do
użytku.
– Czemu się na to zgadzasz? –
wypaliła.
– Dobrze wiesz, że nie zgadzam –
odburknął, zasuwając plecak.
– Właśnie nie wiem! – zawołała. –
Dlaczego komuś o tym nie powiesz? Chrisowi. Mamie. Wychowawcy. Dyrektorowi.
Policji?
– To niczego nie zmieni, a nie chcę,
żeby było jeszcze gorzej, niż jest – odparł Harry.
– Nie wiem, czy da się gorzej –
zapasała ręce.
– Jeszcze nie topią mi głowy w kiblu
– warknął. Zignorowała to.
– Może być lepiej. Albo wiesz, co? Zmień
szkołę – zaproponowała. – Przepiszemy się oboje!
– A co to da? Są na osiedlu, a w
nowej szkole pewnie będzie to samo – odparł pesymistycznie.
Josephine wypuściła powietrze ze
świstem. Rozłożyła ramiona:
– Rób, jak chcesz. Ja chciałam tylko
pomóc! – Otworzyła drzwi sali numer piętnaście i ponownie je zamknęła, wracając
na lekcję.
Harry pokręcił głową, po czym
podszedł do tych samych drzwi i z ledwo słyszalnym ,,Dzień dobry” wszedł do
pomieszczenia. Usiadł w drugiej ławce, w której tego dnia siedział Kevin.
Kevin, ten z boiska – ten który, jak by mogło się wydawać, jest wredny i tak
dalej, uśmiechnął się przyjaźnie. Harry go zignorował.
Harry próbował w ogóle nie zwracać
na niego uwagi.
– Halo? – blondyn machnął mu ręką
przed oczami.
– Co? – rzucił Harry bez
zainteresowania. Tak zwykle zaczynały się cudze kpiny, a nie miał na nie
najmniejszej ochoty.
– Gdzie kupiłeś koszulkę? – wskazał
na czarny T-shirt, który brunet miał na sobie. Przedstawiał Willa, Halta i
Gilana ze ,,Zwiadowców”.
– W sklepie? – odparł pytaniem na
pytanie.
– Ale ja na serio – blondyn uniósł ręce
w geście niewinności. – Jedna z moich ulubionych serii. Może nawet ulubiona… –
chwycił swoją bluzę za róg i odwrócił wewnętrzną stroną do Harry’ego. Była od
wnętrza pokryta niezliczoną ilością małych, srebrnych liści dębu.
Harry lekko się uśmiechnął i zapisał
mu adres strony internetowej. Kevin także się wyszczerzył i wrócił do notowania w
zeszycie.
No i co? Jak wam się podoba? To dopiero cześć pierwsza. Jeszcze będą dwie następne. Dziękuję mojej kochanej BFF Paulinie za ocenienie :)
Lusia :*