piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 5 ,,Sen pierwszy"

,,Mów, jak chcesz"

* * Turn around bright eyes * *

Narrator ogólny
   Alex obudziła się. Roztarła oczy, otworzyła je i natychmiast zamknęła, porażona światłem dnia. Znalazła się w dziwnym miejscu. Otaczały ją drzewa i krzewy; czuła zapach wody. Było ciepło, a słońce wskazywało na to, że jest południe.
    Podniosła się z ziemi i otrzepała.
 - Co to ma być? - zapytała samą siebie, przyglądając się staroświeckiej koszuli i czarnym spodniom z tej samej epoki.
   Jej stopy były bose. Rozejrzała się, ale nie zobaczyła wiele poza drzewami i zaroślami. Co teraz, pomyślała. Wzruszyła ramionami do swoich myśli i ruszyła w pierwszym lepszym kierunku. Trudno. Znalazła się na jakimś cholernym pustkowiu. Miała nadzieję, że szybko kogoś znajdzie, bo inaczej będzie tu błądzić latami.
    Zaczepiła się o jakąś kolczastą roślinę, którą zobaczyła pierwszy raz na oczy i podarła nieco bok ubrania, ale nie przejęła się tym. Przy najbliższej okazji zedrę to z siebie i ubiorę w coś normalnego, rzekła w myślach. Szła tak kilka minut, aż poczuła piasek. Uniosła wzrok.
 - Wow - szepnęła do siebie.
    Przed nią wiła się i zakręcała szeroka, czysta i przejrzysta rzeka. Skręciła w lewo, jak poradziła jej intuicja.
    Alex wędrowała chwilę brzegiem wody, w dół rzeki, aż ujrzała coś na kształt miejsca przeznaczonego na ogniska. Ktoś najwyraźniej rozbił tam obozowisko. Dwa długie pnie, które uprzednio rozcięto na pół, stały wokoło drewna, przeznaczonego na ognisko. Rozejrzała się. Na brzegu stała przycumowana niewielka łódź. Alex uśmiechnęła się. Widać ktoś już tutaj jest i może wyjaśni jej, co to za miejsce. Zbliżyła się do jednej z ław. Usłyszała szelest w pobliskich krzakach. Momentalnie odwróciła się w tamtym kierunku. Chłopak, który właśnie stamtąd wychodził, zamarł. Musiała przyznać, że robił całkiem niezłe wrażenie. Miał śniadą cerę i ciemne włosy. Wyraziste brwi świetnie pasowały do ładnych, ciemnych oczu. Dobra, nie owijajmy w bawełnę, pomyślała, jest przystojny. Ubrany był podobnie do niej. Wyglądał na całkiem spoko gościa, ale ile to razy pozory mylą. I tym razem ją zmyliły...
 - A ty kto? - zapytał niezbyt miło, zmierzając w stronę obozowiska.
 - Ja... - zaczęła, totalnie zbita z tropu zimnym tonem chłopaka. - Ja jestem...
 - No, wysil się. Masz tylko jedną okazję do przedstawienia - rzucił bez cienia zainteresowania.
   Zastanowiła się chwilę. Zawsze chciała mieć na imię jak mama, Rose. Podobało jej się jeszcze imię Isabella. Zdecydowała się jednak na to pierwsze. Przecież Rose mam na drugie, usprawiedliwiła się w myślach, więc w sumie nie jest to kłamstwo.
 - Rose - powiedziała w momencie, w którym on usiadł na jednej z ław.
      Zero reakcji. Kompletnie nic. Wypuściła powietrze ze świstem.
 - Co to w ogóle za miejsce? - zapytała, siląc się na miły ton.
 - Świat Snów - odpowiedział tylko i zabrał się struganie w kawałku drewna ostro zakończonym nożem.
 - Acha... - rzekła, nie specjalnie w te słowa wierząc. - Bo, słuchaj, pojawiłam się tu... właściwie nie wiem, jak, ani czemu. Mógłbyś mi to wyjaśnić?
     Cisza. Kompletnie ją zignorował. Westchnęła poirytowana. Wysiliła się na uśmiech i usiadła obok niego. Teatralnym gestem założyła nogę na nogę. Nawet na nią nie spojrzał.
 - Co robisz? - zapytała, zaglądając mu przez ramię.
 - Nie widać? - warknął i rzucił niemal w całości wystruganą harmonijkę na ziemię.
   Wstał, wziął torbę i jakiś kufer. Zaczął tachczyć te rzeczy w kierunku łodzi. Włożył je tam, a następnie, jakby o czymś sobie przypomniał odwrócił się i ruszył w kierunku ciemnowłosej. Bezceremonialnie chwycił ją za lewy nadgarstek i odwrócił wewnętrzną stroną do siebie. Podwinął przy tym nieco jej rękaw.
      Alex spojrzała z zaciekawieniem, a potem podążyła za wzrokiem chłopaka. Dziewięć. Na jej nadgarstku, po prawej stronie zapisana była czarna liczba dziewięć. Puścił jej dłoń i z powrotem wrócił do pakowania się na łódkę.
     Dyskretnie spojrzała na jego lewy nadgarstek. Szlag. Owinięty był wyblakłym, czerwonym materiałem. Wyglądało to na prowizoryczny opatrunek. Wystawał tylko dolny, półokrągły fragment. Więc może to być trójka, piątka, szóstka lub ósemka. Ostatnim, co miała zamiar zrobić, było pytanie go o to. Wkurzało ją nazywanie go per ,,On", więc zmusiła się zadać kolejne pytanie.
 - A ty? Jak się nazywasz?
 - Mów jak chcesz - parsknął.
       Alex poczerwieniała ze złości. Jak można być tak irytującym człowiekiem?! Wzięła kilka głębokich wdechów i wydechów, by się uspokoić. Nie dam mu satysfakcji, postanowiła.
      Obserwowała, jak pakuje pozostałe rzeczy do niewielkiej łódki. Nóż, fajka, jakaś książka, kilka skrawków materiału.
 - Ej... - zaczęła. Jego oczy zwróciły się ku niej. Wow, rekord! - Dokąd płyniesz?
      Mruknął coś pod nosem, a potem odpowiedział:
 - Najpierw do portu, a potem statkiem do Sektora Dziewiątego. Też powinnaś się tam udać.
      Nie no, serio, chyba najdłuższe co powiedział. Alex zamyśliła się na chwilę. Wpadła na pewien pomysł. W prawdzie będzie to niezwykle denerwujące i nie wiedziała, czy jej psychika to wytrzyma, ale na chwile obecną wydawało się to najlepszą z możliwych opcji, jeżeli naprawdę ma się udać do tego... sektora?
     Jeszcze raz rozważyła wszelkie za i przeciw.
 - Mogłabym płynąć z tobą? - ledwo przeszło jej to przez gardło.
     Wytrzeszczył na nią swoje brązowe oczy. Spojrzał na swoją łódkę, a następnie odwrócił plecami do Alex.
 - Niech będzie - powiedział lekceważąco.
     To będzie długa podróż, stwierdziła w myślach. On wsiadł do łodzi, ona też. Zaczął wiosłować w górę rzeki. Chwilę zajęło jej przyzwyczajenie się do  bujania. Jakiś czas później minęli miejsce, w którym wyszła z zarośli. Nie było w nim nic charakterystycznego poza kamieniem, o który niemal się potknęła. Płynęli w ciszy, powoli. Alex, nieprzyzwyczajona do dłuższego nierozmawiania zaciskała wargi.
     Płynęli tak na oko godzinę, kiedy zaczęło grzmieć. W końcu także kropić. Już po pół godziny rozpadało się na dobre. Lało jak z cebra, a pływający środek transportu bujał się na wszystkie strony. Hałas, który wywoływały spadające do rzeki krople ulewy, był nie do zniesienia. Chłopak skierował łódź do brzegu. Krople wody spływały po nich i skapywały na dno. Wyszedł i brodząc po kolana w wodzie wciągnął łódkę na ląd. Gestem nakazał Alex, by wysiadła. Zrobiła to bardzo chętnie. Wystarczy tego huśtania, stwierdziła. Miała też nadzieję, że znajdą jakiś dach, bo była przemoczona do suchej nitki.
      Chłopak jeszcze chwilę mocował się z przemoczonym sznurem, aż wreszcie przywiązał łódź do konara wpół zatopionego drzewa. Potem szybkim krokiem ruszył w głąb lądu. Alex uczyniła to samo. Rozległ się trzask pioruna, a ona podskoczyła. Deszcz ograniczał jej pole widzenia do kilku metrów.
     W końcu zobaczyła jakiś budynek. Drewniana chata z bali ze słomianym dachem. Pobiegli tam i weszli do małej izby. W środku było ciemno, ale Alex dostrzegła zarys mebli. On wziął zapałki z małej półki nad drzwiami i odpalił jedną. Poszedł w głąb pokoju. W jednej chwili mrok rozświetliła wisząca na drucie lampa naftowa. Rozejrzała się. W środku, po prawej stronie znajdowało się wąskie łóżko, po lewej stała stara, rozpadająca się komoda, a obok był mały kominek. Na podłodze leżał dywan, a na przeciwległej ścianie znajdowało się okno. Czuć było stęchliznę.
 - Zostajemy tu na noc - powiedział, grzebiąc w komodzie.
     Wyjął koszulę i spodnie.
 - Jest tylko jedno łóżko - zauważyła Alex.  - W dodatku bardzo wąskie...
 - Zawsze możesz spać na dywanie - rzekł i narzucił skórzany płaszcz, po czym opuścił chatę ze słowami: - Przebież się.
      Alex pokręciła głową z poirytowaniem, po czym prychnęła pod nosem. Nie zamierzam spać na dywanie! Podeszła do komody i wygrzebała z niej jakąś kieckę w kolorze brudnego różu. Nie było tam kompletnie nic innego. Ściągnęła przemoczone rzeczy i rzuciła je na ziemię. Ubrała prostą sukienkę z koła przyozdobioną koronkami. Gdyby miała to coś, co zwała ,,szkieletem poszerzającym" wyglądałaby jak jakaś średniowieczna lady. No, pomijając mokre włosy.
     Akurat, kiedy rozczesywała je palcami, wrócił On, przebrany, ze swoim kufrem wypełnionym różnymi badziewiami. Po za tym, przyniósł drewno. Rzucił je do kominka i odpalił.
       Czekali jakiś czas, aż w izbie zrobi się ciepło, a potem chłopak zgasił kominek i lampę. Następnie położył się na łóżku i przycisnął do ściany tak bardzo, jak tylko się dało.
 - Na co czekasz? - zapytał jej. Zaczekał chwilę. - O, czyli zdecydowałaś się na dy...
 - Nie! - przerwała. - Nie śpię na dywanie.
       Może by nawet spała, gdyby nie fakt, że cały był pokryty pleśnią i niezbyt ładnie pachniał.
      Alex wolnym i niechętnym krokiem poszła w jego stronę i usiadła na wąskim posłaniu. Potem położyła się plecami do niego. Dziwnie się czuła w tej pozycji, więc postanowiła jednak odwrócić się przodem. Kiedy tylko to zrobiła, napotkała spojrzenie błyszczących w ciemności brązowych oczu.
 - Nie patrz się na mnie - fuknęła.
 - Do czegoś mam oczy - odrzekł i nie zanosiło się na to, by miał zamiar je zamknąć.
      Alex westchnęła. Nie cierpię go, pomyślała. Po cholerę chciałam z nim płynąć. 
 - Skąd wiedziałeś o tej chacie? - zapytała.
 - Jezu, czy ty musisz tyle gadać? - odburknął w odpowiedzi. - Znalazłem. Śpij! - dodał i zamknął oczy.
     Zrobiła to samo.

~~ו*•×~~
    Przez jej jeszcze niemal uśpiony umysł przechodziło milion myśli na sekundę. Słyszała jakieś głosy. Zauważyła przed sobą ludzki kształt. Przetarła oczy. Tak, zna go. Czarne włosy, ciemniejsza karnacja i piwne, czy też brązowe oczy.
 - Hej - powiedziała sennie. - Co tu robisz?
 - Nic - wzruszył ramionami Harry. - Wpadłem pogadać. A tak serio, doszły mnie słuchy, że znalazłaś to - uniósł ku górze skórzany woreczek wypełniony piaskiem.
 - Wiesz, co to jest? - od razu się ożywiła. - Wyjaśnisz mi? - zapytała z nadzieją.
 - Owszem, wiem. Ale nie mogę ci wyjaśnić. To nie są moje sprawy. Spytaj innych Podróżników lub pozostałych - odpowiedział.
 - Ale...
 - Nie. Mogę. - Położył nacisk na oba słowa. - Podróżnicy nie mieszają się do spraw Strażników, tak samo jak Strażnicy do spraw Podróżników - odparł stanowczo. Potem dodał już nieco spokojniej: - Jesteś wyjątkowa. Strażniczka i Podróżniczka zarazem. Nie było jeszcze czegoś takiego.
 - A wolno ci tam wejść? - zapytała.
 - Tylko do Sektora Ósmego. Do innych mam zakaz - rzekł niechętnie. - Podobne ustawowe ograniczenia ma Chris i nasz tata.
 - Acha... - westchnęła. - Trzeba to trzymać w tajemnicy? - zapytała.
 - To okropnie ważne - pouczył. - Nikt, nawet Lu, Luke i Myrta. Absolutnie nikt. Jedynie Podróżnicy - obecni czy dawni - i my. Rozumiesz? To bardzo ważne!
 - Rozumiem - przytaknęła.
 - To dobrze - Harry nieco się odprężył. - Masz pozdrowienia od Chrisa. A, pozdrów ode mnie Lu, dawno jej nie widziałem! - zawołał i zniknął.
      Jasne - prychnęła pod nosem. Harry i Lulette zbliżyli się do siebie od czasu Bożego Narodzenia, toteż widywali się nader często.
       Ze świadomością, że już nie da rady usnąć, wstała z łóżka i zapaliła lampkę. Wzięła książkę i zabrała się za czytanie. Była to już ostatnia część jej ulubionej serii. Zatraciła się w czytaniu aż do samego rana.

~~~~~~~~~
Ten nieco dłuższy, chociaż i tak długością na kolana nie powala. Wy, moje gwiazdki, już się zapewne domyślacie, jak szanowny per On ma na imię. Zakładka ,,Fabuła" , z której (Bogu dzięki) ktoś jednak skorzystał ;P (tak Mira, o ciebie chodzi :)), Bohaterowie, czy w zakładce czy w prologu, albo nawet moje gadanie na CF :) Tak więc jego imię brzmi... (można zgadywać :P)
Lubicie go? Jakieś podejrzenia odnośnie numeru? 3, 5, 6, 8?
On do przyjemniaczków nie należy :) Zresztą... jeszcze będzie okazja, byście go poznały XD
Tyle, dzięki wielkie za komentarze,
Widzimy się za kolejne cztery (lub trzy) dni.
Całuski
Lusia :*

poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 4 ,,Odkrycie"

* * Look at this photograph
Everytime I do it makes me laugh
* *

Oczami Alex...
   Pod szkołą pożegnałam się z Camille, która idzie w zupełnie innym kierunku, niż ja i niemal jak na skrzydłach ruszyłam w kierunku domu. Wpadłam do środka i tak jak się tego spodziewałam, w domu zastałam państwo Holt i Wild. Oraz Locka. Siedzieli w naszym dużym, jasnym salonie.
 - Dzień dobry! - zawołałam.
 - Witaj, Alex! - powiedział za wszystkich tata Lisy.
 - Miło się widzieć - dodała mama Minnie.
     Przywitałam się też z miniaturką mojej czarnowłosej przyjaciółki, Elinor. Zasiadłam i wraz ze wszystkimi zjadłam obiad. Wypytali mnie o szkołę, o znajomych, jak mi się tu podoba i tak dalej. W wkrótce potem rozpoczął się jakiś film familijny i zasiadając na kanapie zabraliśmy się za jego oglądanie. Z wolna zbliżał się czas kolacji. Moja rodzicielka poszła do kuchni w towarzystwie mam dziewczyn. Wspólnie zajęły się kolacją, na którą składały się nietypowe kanapki.
    Podczas gdy mamy moich przyjaciółek zabrały się za przynoszenie tacek,moja mama rozlewała napoje. Zawołała mnie na chwilę. Kiedy tam dotarłam, zauważyłam zbitą doniczkę z bratkami, które kilka dni temu kupiłyśmy, ale nikomu nie chciało się ich sadzić.
 - Mogłabym cię prosić, żebyś posadziła te kwiatki w ogrodzie za domem? Doniczka się zbiła,więc to już chyba najwyższy czas - powiedziała mama, zbierając jej kawałki z podłogi.
 - Okay - powiedziałam bez entuzjazmu. Nie lubię sadzić, a zwłaszcza, jak w moim domu są przyjaciele, których długo nie widziałam. Ale nie mogę nie pomóc...
 - Weź Locka do pomocy. Zdeklarował się kilka minut temu, że pomorze.
 - Okay - powtórzyłam i wzięłam jednego z kwiatów na ręce. - Lucas!

~~ו*•×~~
       Ogrody były dwa. Mały, na froncie, który był czysty i piękny, pachnący i zadbany, oraz drugi. Od drugiej strony, który był totalnym przeciwieństwem tego pierwszego. Cały ogród za domem był zaniedbany, więc ja i mama dopiero zaczęłyśmy się nim zajmować. Ciągle było tam pełno chwastów i martwych krzaków jeżyn, które wiły się po ziemi i raniły pół-bose stopy w sandałach, więc nauczona tym faktem włożyłam adidasy. Na ziemi obok drzewa leżała jego gruba, przegniła gałąź. Stojąca w centrum ogrodu marmurowa, okrągła atlanta była niczym stojak dla bluszczu i róż. Mimo wszystko ten stary, zniszczony ogród miał w sobie nutkę tajemniczości i jakiś urok. Można było wyobrazić sobie wszystkich ludzi, którzy kiedyś tędy się przechadzali. Tylko dom był odnowiony i w miarę nowoczesny. Ogrodem nie zajmował się nikt, jak dowiedziałam się od starszego sąsiada, pana Harrisona i pani Hemmings, od czasów wiktoriańskich. Przed nami mieszkało tu z pewnością wiele osób, ale ostatnią lokatorką, która postanowiła zamieszkać w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta była dawna przyjaciółka naszego sąsiada, Miranda Cooper.
 - No to gdzie je sadzimy? - zapytał brunet.
 - Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Może tam? Będzie mniej roboty.
    Wskazałam na miejsce, w którym było mniej trawy i suchych jeżyn, niedaleko huśtawki i kilku krzewów róży. Przytaknął głową i poszedł po łopatę ostawioną przy furtce. Postawiłam kwiatki na ziemi i poszłam napełnić konewkę na drugi koniec ogrodu. Brunet rozpoczął kopać. Nie potrzebowaliśmy wielkiego dołu, żeby posadzić bratki.
      W pewnej chwili rozległ się głuchy dźwięk, a łopata Locka stawiła opór. Spojrzałam na niego pytająco.
 - Zapewne jakiś kamień - wzruszył ramionami. - Spróbuję się pod nim przekopać.
      Niespełna minutę później zatrzymał łopatę i odłożył na bok.
 - Alex? - po jego głosie uznałam, że to dość ważne, więc szybko ruszyłam w jego stronę z dużą i ciężką zieloną podlewaczką.
 - Co jest? - zapytałam, stawiając ją obok niego.
 - To nie jest kamień - odpowiedział tajemniczo Lock i ruchem głowy kazał mi zajrzeć do dziury.
      Na dnie dołka połyskiwały złote okucia brązowego, drewnianego kufra z rzeźbionym wiekiem. Wymieniliśmy spojrzenia i czym prędzej rozkopaliśmy resztę. Wyjęliśmy średniej wielkości skrzynię. Na wieku widniał napis: Samantha Patel, Piątka.  Lock spróbował podnieść wieko.
 - Zamknięte - fuknął. - Przecież to nie film, nie może być otwarte!
 - Spokojnie - powiedziałam i wskazałam na jedyny element nie będący ani z drewna ani ze złota. - Ten zamek jest zardzewiały - powiedziałam. - Właściwie, rdza zniszczyła go to tego stopnia, że niemal się rozpada.
 - Racja - powiedział.
      Z całej siły kopnął skrzynię, która przewróciła się i otworzyła z odgłosem pękania.
 - Planowałam zrobić to inaczej, ale tak też można - uśmiechnęłam się.
    Do ziszczenia mojego planu potrzebowałabym wygonić na chwilę bruneta i użyć lodu, żeby rozsadzić zamek od środka, ale ten pomysł był mniej ryzykowny.
     Podeszliśmy do niej i z powrotem ustawiliśmy w pozycji stojącej. Otworzyliśmy wieko. W środku, po lewej znajdowały się stare, bardzo stare fotografie. Wszystkie przedstawiały z osobna tych samych dwunastu ludzi. W tym kilka, na której byli oni wszyscy. Sześć kobiet i sześciu mężczyzn.
    Za to po prawej stronie kufra leżał skórzany worek. Lepiej rzec - sakiewka. Wzięłam ją do rąk i otworzyłam. W środku zamigotał złoty piasek, wzięłam go trochę do ręki.
   Zmarszczyłam brwi.
 - W sakiewce jest tylko piasek - rzuciłam ze zdziwieniem.
 - Patrz! - powiedział lock i wskazał na postać na czarno-białym zdjęciu.
    Młoty mężczyzna, może dwadzieścia lat, w jasnej koszuli i berecie stał wraz z dziewczyną o ciemnych kręconych włosach w sukience w kropki, prawdopodobnie niebieskiej lub zielonej, nad brzegiem rzeki. Z niewiadomych przyczyn miejsce na zdjęciu wydało mi się znajome. Mężczyzna też.
 - Tobie też przypomina jeden z brzegów Delaware*? - zapytał.
 - Tak... a ten pan wygląda jak... - urwałam. Nie mogłam sobie przypomnieć, kogo przypomina mi ta postać.
 - Mój pradziadek? - podpowiedział Lock.
    Teraz mnie olśniło. Faktycznie - identyczne zdjęcie widziałam w domu Minnie, kiedy kserowaliśmy zdjęcia na drzewo genealogiczne.
 - Tak, właśnie - odparłam. - Ale jak to możliwe, że jego zdjęcie jest aż tu, prawie na drugim końcu świata?
     Wzięłam od niego fotografię.  Tak jak się spodziewałam, na odwrocie widniały imiona osób ze zdjęcia... i jakieś liczby. Pismo było ukośne i pełne przeróżnych zawiasów. Atrament niemal całkowicie stracił czerń i pozostały po nim tylko nikłe, brązowe ślady. Zmrużyłam oczy, próbując odczytać.
 - Emily Evans (7)  i Vincent Russel (12) - odczytałam na głos. - Jak myślisz, co znaczą te liczby?
    Lock wzruszył ramionami.
 - Na pewno nie ich wiek - rzekł bez cienia zainteresowania. - Pokarzemy to rodzicom, czy będziemy tu tak sterczeć?
 - Jasne, już - odpowiedziałam, podnosząc drugi bok ciężkiej jak cholera skrzyni.

~~ו*•×~~
 - Przykro mi. Nie wiem - powiedziała smutno pani Holt. - Nie znam żadnej Emily i nie przypominam sobie, żeby jakaś była w naszej rodzinie.
    Ja i Lock spuściliśmy głowy. A zatem nie poznają tajemniczej Emilly. Poza nami w moim domu byli też Lu, Luke i Myrta. Tom został ze Stevem z inicjatywy własnej, ponieważ ,,młody" wspomniał, że ma tu kolekcję figurek z... a nawet nie wiem, nie pamiętam. Ellie przysłuchiwała się wszystkiemu z zaciekawieniem. Dla niej, mającej jeszcze osiem lat było to niebywałe odkrycie. Nic jednak nie mówiła, tylko razem z nami oglądała wszystko. Właśnie trzymała zdjęcie przedstawiające Ruperta Granta, z numerem jedenastym.  Nikt nie zainteresował się sakiewką z piaskiem, więc stwierdzili, że mogę ja sobie wziąć. W sumie, to nikt po za mną do niej nie zajrzał. Uwierzyli mi na słowo.
  Podniosłam dwa zdjęcia, Pierwsze przedstawiało ludzi śmiejących się z... Lilly, na którą... zażenowany Vincent wylał wiadro wody. Dziewczyna o jasnych włosach leżała na ziemi i także się śmiała, a Vincent o ciemnych lokach próbował wyciągnąć do niej rękę, żeby pomóc wstać. Mogłam sobie wyobrazić, co się stało. Zapewne celował w na oko dziewięcioletniego chłopca, podajże... Ruperta, a że Lilly przechodziła obok, trafił ją. Wszystkie te zdjęcia pisały jakąś historię. Na niektórych ludzie śmiali się do rozpuku, na innych pozowali, udając wyniosłych, na kolejnych pozostawali poważni.
 - Tu jest wierszyk - powiedziałam, odwracając drugie zdjęcie. Jedno z kilku grupowych, na którym stali ułożeni w trzy grupy.
    Zaczęłam czytać na głos, ciężkie do rozczytania pismo.

,,Podróżnicy"
Statek pierwszy, gdzie płyną cwane lisy:
Cztery i Dziesięć,
Osiem i Dziewięć.
Statek drugi, co zawsze wieść będzie prawych:
Jeden i Dwanaście,
Pięć i Jedenaście. 
Statek trzeci, gdzie sami łgarze mieszkają:
Dwa i Siedem,
Trzy i Sześć.
Jedynka i Szóstka - nienawiść odwieczna.
Dwójka i Piątka - miłość bezpieczna.
Trójka i Dziesiątka - opieką objęta.
Czwórka i Ósemka - zupełnie jak bliźnięta.
Piątka i Jedynka - sojusznicy dość dziwni.
Szóstka i Siódemka - oboje zawsze winni.
Siódemka i dwunastka - koszmary się ziszczą.
Ósemka i Dziewiątka - wzmocnią się czy zniszczą.
Dziewiątka i dwunastka - przyjaźnią zapałają.
Dziesiątka i czwórka - za innych się uznają.
Jedenastka i jedynka - polubi lub nie.
Dwunastka i Dziesiątka - razem, czy dobrze, czy źle.

 - Nie rozumiem, skąd te numerki - Lu pokręciła głową.
 - Ja też - skrzywiłam się. - Ale stąd można wywnioskować, że Pierre i Frederick się nienawidzili.
 - Patrzcie! - zawołała Lissandra. - To moja babcia!
    Całe zgromadzenie poszło w jej kierunku. Wskazywała na małą, może sześcioletnią dziewczynkę. Miała chustkę na głowie i falbaniastą sukienkę. Obok niej stał nieco starszy chłopczyk i nastoletnia dziewczyna. Na odwrocie zdjęcia był napis Denette Armings (8), Frederick King (6) i Lilly Moon (3). Tata Lisy przyjrzał się swojej matce. Potem wszyscy zaczęli rozmawiać na ten temat. Kiedy skończyli, znów zaczęli oglądać stare zdjęcia.
 - Lodovica Pasquarelli (10), Pierre Lacroix (1), Li-cong Ryuugu (9)**, Krystyna Malinowska (4) - czytała na głos Lu, oglądając duże zdjęcie. - Na oko, najmłodsza z nich wszystkich jest twoja babcia - rzuciła Lisie spojrzenie - najstarszy natomiast jest Lucius Verne, którego numer to dwa. Co łączy tyle osób, w tak skrajnie różnym wieku? W dodatku, część nazwisk brzmi nieangielsko, jak na przykład te, które przeczytałam przed chwilą. 
 - Owszem, ciekawe - rzekła Myrta, po chwili namysłu. - Może... może poznali się gdzieś...?
 - Szczerze w to wątpię. - Luke usiadł na podłokietniku kanapy.
 - Za duże odległości - zaprzeczyłam.
 - Sama Samantha mogła mieszkać tutaj, nasz dziadek nie przeprowadzał się nigdy poza obręby Nowego Jorku, zaś babcia Lisy mieszka w Minesocie od... - brunetka spojrzała pytająco na rudą.
 - Drugiego roku życia - powtórzyła dziewczyna.
 - Gdyby nie fakt, że to zdjęcia z około 1980 roku, mogłabym stwierdzić, że poznali się przez internet... - westchnęłam, opadając na fotel.
 - Może to przypadek? Albo jakiś zlot i upamiętniające zdjęcia? - spróbowała Myrta.
    Tego akurat nikt nie mógł zaprzeczyć.
 - Może - potwierdził tata Lisy. - W każdym razie, my już chyba będziemy wracać do hotelu. Robi się późno, a jutro mamy zaplanowane intensywne zwiedzanie do godziny dwunastej.
 - Luke, możecie z waszym tatą i cała ekipą iść z nami - zaproponowała mama Minnie.
 - Chętnie pójdziemy - powiedział blondyn, na co jego dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.

~~ו*•×~~
     Było już późno. Leżałam i nie potrafiłam usnąć. W końcu jednak sen wziął mnie w swoje tym razem zdumiewające i dziwne objęcia. Gdybym wtedy wiedziała, co się wydarzy, nigdy bym w to nie uwierzyła...


*[LINK]
**To jest nazwisko azjatyckie (nie wiem już sama, czy japońskie czy chińskie), więc powinno być Ryuugu Li-cong, ponieważ najpierw pisze się nazwisko, a dopiero potem imię.

~~~~~~~~
Tutaj nie mam za dużo do powiedzenia. Nie wiem, czy mi wyszedł, ale mam nadzieję, że wam sie spodobał.
Layla - miłych koloni :)
To by było tyle.
Lusia

piątek, 24 lipca 2015

Rozdział 3 ,,Niespodzianka!"

* * Clap along if you know what happiness is to you
Because I’m happy
* *

Oczami Minnie...

       Ja i mama byłyśmy w kuchni i robiłyśmy gofry i tańczyłyśmy do piosenek Shakiry - ulubionej piosenkarki mamy. Obie ubrane byłyśmy w identyczne, fioletowe fartuszki w żółte kropki.
      Minął już prawie miesiąc od wyjazdu Alex. Tęskniłyśmy za nią. Pisałyśmy i dzwoniłyśmy, ale to nie to samo, co widzieć się i rozmawiać na żywo. Dlatego też ,,Mistrzyni Wszystkich Najlepszych i Najgenialniejszych Pomysłów Wszech Czasów" Lisa, wpadła na bardzo dobry pomysł. Postanowiłyśmy wziąć udział w konkursach organizowanych przez radio, gdzie do wygrania były bilety na rodzinną wycieczkę do wybranego miejsca z opłaconym samolotem i hotelem. Więc...
       Stwierdziliśmy, że może nam się udać. Było kilka dziedzin. Lisa i Lucas postawili na śpiew w duecie, ja na malowanie. No i stało się! Nie wiem, jakim to przecudownym szczęściem się nam udało, ale udało, a to najważniejsze!
      Ja, moja dwójka, nasi rodzice (to jest Lisy i moi) i rodzeństwo jedziemy na wycieczkę do Sydney! Nie mogę się już doczekać! A to już jutro!
 - Minnie! - usłyszałam głos kuzyna, który nawykł już dawno temu do wchodzenia do naszego mieszkania bez pukania.
    Spojrzałam z niemym pytaniem na mamę. Kobieta skinęła głową, nawet nie patrząc w moją stronę (jakby to zrobiła, mogłaby wyjechać bitą śmietaną poza gofr - takie rodzinne szczęście)  i przejęła na chwilę moją robotę. Wyszłam z kuchni, by ujrzeć w przedpokoju jakże roześmianego Lucasa. Jak zwykle miał na sobie pogniecioną koszulę w kratę i czarne dżinsy.
 - Co się szczerzysz? - zapytałam bruneta. - Lisa się z tobą umówiła? - zaśmiałam się.
    Nie było tajemnicą, że mój cioteczny braciszek buja się w rudowłosej Lissandrze Wild. Znaczy, chyba tylko Lis o tym nie wiedziała...
 - Nieee - pokręcił głową.
 - To co? - uniosłam brew.
 - Masz bitą śmietanę na twarzy - zawołał. Przewróciłam oczami. - Tu - wskazał na swój lewy policzek.
     Powędrowałam dłonią na wskazane miejsce i faktycznie znalazłam ją tam. Zgarnęłam bitą śmietanę na palec i zlizałam.
 - Po co przyszedłeś? - kontynuowałam wywiad.
 - Mama pyta, czy nie macie może zapasowej rękawicy kuchennej - powiadomił.
     Lock ze swoją mamą, która jest siostrą bliźniaczką mojej mamy mieszkają w mieszkaniu piętro niżej. My na pierwszym, oni na parterze. Mają też dzięki temu spory ogródek.
 - Mamo? - zawołałam.
 - Tak, kochanie? - odpowiedział mi głos z kuchni.
 - Mamy zapasową rękawicę kuchenną dla cioci Demi? - zapytałam.
     Pełne imię cioci to Demetria, a mojej mamy - Deborah. A więc zawsze były nazywane Debby i Demi. Siostry Laurents. Obecnie: Demetria Clarke i Deborah Holt.
     Moja rodzicielka wyłoniła się z tacką pełną przystrojony owocami gofrów w rękach i kraciastą rękawicą zaczepioną za mały palec. Pośpiesznie wzięłam ją i wcisnęłam w ręce ciotecznego brata.
 - Poczęstuj się. - Mama wysunęła tacę w kierunku Clarke'a, któremu, najzwyczajniej mówiąc, ślinka ciekła.
 - Dziękuję - rzekł, biorąc jednego z góry i znikając za drzwiami wejściowymi. - Do zobaczenia! - rozległ się głos ze schodów, po czym odgłos uderzenia i spadania.
 - Auć! - powiedziałam i zeszłam po schodach do kuzyna
      Z trudem powstrzymałam śmiech, widząc go na parterze, rozmasowującego sobie kość ogonową. Przez szybę w drzwiach do klatki zauważyłam Lissandrę. Pomachałam jej. Już chciała wejść, ale powstrzymałam ją na migi. Musiałam przecież uprzedzić Lucasa, że ktoś zamierza otworzyć drzwi. Inaczej oberwałby w głowę. Chociaż... Po bliższym zastanowieniu: Lisa, wchodź!
 - Lock, wstawaj, torujesz przejście! - powiedziałam, szturchając go butem.
     Byliśmy niemal jak rodzone rodzeństwo. Zatem należało sobie czasem dogryzać. Inaczej nie byłoby zabawy! Mój ciapowaty kuzyn ruszył swoje cztery litery z podłogi i stanął niemal na baczność. Lisa wreszcie mogła spokojnie przejść przez drzwi.
 - Hej! - zawołała.
 - Spakowana? - zapytałam. - Ja tak!
 - Jeszcze kilka rzeczy, ale z grubsza: tak. - Usiadła na pierwszym stopniu schodów i odwiązała błękitną apaszkę.
     Luty tego roku wyjątkowo nas oszczędził; można by stwierdzić, że jest jesień. Dlatego też Lis wzięła tylko beżowy płaszczyk.
 - Już nie mogę się doczekać! - powiedziałam z charakterystycznym u mnie entuzjazmem.
 - Ja też - odezwał się Lock. - Mam tylko nadzieję, że nie eksplodujesz w samolocie.
 - To by było bardzo możliwe! - zaśmiała się ruda.

~~ו*•×~~
Oczami Alex...

 - Niespodzianka! - usłyszałam i uchyliłam powieki. W dodatku rozległo się wesołe szczekanie i skomlenie Absolve.
    Była może piata nad ranem. Rozchyliłam powieki szerzej i przed oczami zamajaczyły mi trzy doskonale znane sylwetki. Natychmiast podniosłam się z łóżka do pozycji siedzącej i z marszu rzuciłam na stojącą najbliżej Lissandrę. Od razu zrobiło mi się ciepło na sercu.
 - Co wy tu robicie? - zapytałam zaskoczona, będąc już teraz w ramionach czarnowłosego.
 - Wygraliśmy bilety na wycieczkę gdziekolwiek chcemy i oto JESTEŚMY! - zawołała Minnie, kiedy ją także ściskałam.
 - Jak ja za wami tęskniłam! Nawet nie wiecie, jak bardzo chcę wrócić do Nowego Jokru i znów być przy was! - wyżaliłam się.
    Byłam zaskoczona, ale mimo wszystko przepełniała mnie radość. Oto są! Moi najbliżsi przyjaciele, na których przez tyle lat mogłam bezustannie liczyć, a od których brutalnie odcięto mnie prawie miesiąc temu. Nie potrafiłam w to uwierzyć! Są tu, są tutaj, w moim domu na drugim końcu świata! Przyjechali tu dla mnie! Mogli wybrać jakiekolwiek miejsce, przecież Minnie zawsze chciała pojechać do Londynu, a Lisa marzyła o pływaniu gondolą w Wenecji. W dodatku ta niby niedługa rozłąka uświadomiła mi, ile tak naprawdę dla mnie znaczą. Zawsze wiedziałam, że są prawdziwymi przyjaciółmi. Nawet zrezygnowali dla mnie ze swoich marzeń...
 - Teraz tu jesteśmy! - zaśmiała się brunetka, przerywając moje rozmyślanie.
 - Na ile przyjechaliście? - zapytałam. Mój głos wciąż ociekał szczęściem.
 - Dwa tygodnie! Pełne dwa tygodnie - odpowiedział mi Lock.
     Nagle mój uśmiech nieco zrzedł.
 - Co jest? - dopytywała się Lisa.
 - No bo jest poniedziałek i muszę iść do szkoły... - powiedziałam marudnym tonem.
      Reszta wybuchnęła śmiechem, a po chwili i ja do nich dołączyłam. Jak dobrze znów mieć ich przy sobie! Ręką dałam im znać, żeby poszli za mną na dół. Zjedliśmy śniadanie, a potem, o pół godziny wcześniej, niż zazwyczaj, poszłam się ubrać. Do szkoły miałam jakieś dziesięć minut, ale chciałam przedstawić moją ekipę siostrze, Myrcie i Luke'owi... no i Tomowi. Udaliśmy się zatem do Różanego Domku.
    Drzwi otworzył nam pan Hemmings i wpuścił do środka. Od progu powitał nas zapach jajecznicy. Cała czwórka siedziała razem z babcią blondyna przy stole i jadła śniadanie.
 - Hej Alex! - zawołał od razu Tom, nawet nie spoglądając w moją stronę, a potem, kiedy spojrzał zawiesił wzrok na Lisie. - A to kto?
 - To moi przyjaciele z Nowego Jorku - powiedziałam, witając się w miedzy czasie z resztą.
 - Cześć! - Lu wysforowała się do przodu. - O ile się nie mylę, to ty jesteś Lisa, a wy to Minnie i Lock?
 - Cześć, nie mylisz się - potwierdziła rudowłosa. - A ty zapewne Lu?
 - Dokładnie! To Luke, to Myrta a to jest Tom - przedstawiła wszystkich po kolei.
        Zapoznali się i zaczęli rozmowę. Ja musiałam iść do szkoły, niestety. W poniedziałek mamy najmniej lekcji w całym tygodniu. Chociaż dziś wyjątkowo, dzięki temu, ze nauczyciel jest chory, mamy o jedną lekcję mniej. Zatem jedynie sześć lekcji. Obiecałam im wracać ze szkoły jak najszybciej.
    Pod moją bramą tradycyjnie czekał Calum. Był zaskoczony tym, że przychodzą z domu pani Hemmings, a nie ze swojego i że jestem w jakimś podejrzanie dobrym humorze. Opowiedziałam mu więc, że odwiedzili mnie Lisa, Minnie i Lock. Powiedział, że koniecznie chce ich poznać, ale nie może dzisiaj. Zaraz po szkole mają trening piłki nożnej na hali sportowej, więc na obecność miejscowego 5 Seconds of Summer nie mogę dzisiaj liczyć. Dowiedziałam się, Fay z kolei poprawia sprawdzian, więc uda jej się przybyć dopiero na piątą.
     Kiedy rozpoczęły się lekcje, po prostu nie mogłam usiedzieć na miejscu. Cały czas myślami byłam przy Lisie, Minnie i Locku. Była matematyka. Przysadzisty nauczyciel, który niemal całkiem wyłysiał, zadał jakieś pytanie do całej klasy. Rzecz jasna, ja nie słyszałam. Spotkało się to z karcącym szturchnięciem przez Camille.
 - Skup się! Odpowiedź to trzysta cztery metry kwadratowe - podsunęła. - A odpowiedź: tak.
   Skinęłam głową i zapisałam szybko wynik w zeszycie. Rzadko kiedy zdarzało mi się nie uważać. Byłam przeważnie wzorową uczennicą.
 - Co z tobą? - zapytała. Ten błysk w jej oku. O Boże...
 - Nic, po prostu Lisa, Minnie i Lock przyjechali - szepnęłam.
 - Serio?! - powiedziała nieco głośniej, niż zamierzała, co spotkało się z karcącym spojrzeniem nauczyciela.
     Skinęłam parokrotnie głową. Potem musiałyśmy zamilknąć. Lekcje dłużyły się niemiłosiernie długo. Nie mogłam doczekać się ich końca i chwili, w której wreszcie udam się do domu i posiedzę ponownie w moim najbliższym gronie.

~~~~~~~~
No ej! Ja się tu staram, a tu co? Tylko Layla kochana skomentowała (i ci bardzo dziękuję :))! Teraz chyba wprowadzę odstępy czterech dni, bo dwa to chyba dla was za duży wyczyn...
No a więc, widzimy się za kolejne cztery dni i mam nadzieję, że będziecie komentować. Można nawet samą buźkę dać ":)" , tyle tylko, żebym wiedziała, ze ktoś to czyta. No i obiecuję, że w następnym rozdziale wreszcie zacznie się coś dziać.

Wasza Lusia :(

środa, 22 lipca 2015

Rozdział 2 ,,Witamy w Sydney!"

* * Trouble is a friend, yeah
Trouble is a friend of mine * *

Oczami Alex...

      Chodziłam jak na szpilkach w tę i z powrotem. Moja mama pojechała razem z babcią Luke'a na lotnisko. Co jak co, ale trochę ciężko byłoby pomieścić sześć walizek w małym samochodzie pani Hemmings. Po za tym, moja mama, mama Lu, mama Myrty i tata Luke'a ustalili, że dziewczyny tydzień spędzą w domu babci blondyna, a drugi w moim. Żeby zbytnio nie obciążać pani Hemmings.
     Nie mogłam nerwowo wytrzymać tego irytującego wyczekiwania. Nie wiedziałam, czy już przylecieli, czy nie. W końcu zobaczyłam przez okno naszego Minivana. Zbiegłam na dół bardzo szybko i zaczęłam machać do przyjezdnych. Na przodzie siedział pan Hemmings i moja mama, a z tyłu, za zaciemnionymi szybami cała reszta, włącznie z babcią chłopaka. Pierwsza z samochodu wysiadła Lu.
 - Alex! Hej! - zawołała i przytuliła mnie.
      Nie, żeby to było tak, że nagle zapałałyśmy do siebie wielką, siostrzaną miłością, ale zaakceptowałyśmy się. Szanowałyśmy i już bardzo dobrze znosiłyśmy własne towarzystwo. Czasami SMS-owałyśmy i dzieliłyśmy informacjami. Byłyśmy po prostu koleżankami.
 - Cześć Lu... Tęskniłam za wami! - powiedziałam szczerze. Potem zniżyłam głos do szeptu i powiedziałam śmiertelnie poważnie: - Będziemy musieli w czwórkę porozmawiać. Sprawy strażników.
 - Okay - powiedziała patrząc mi prosto w oczy. - Poważne?
 - Potem - rzekłam i uśmiechnęłam się. - Witamy w Sydney!
       Po wyściskaniu Myrty i Luke'a odwróciłam się do Toma. Miał ciemne, kręcone włosy i równie ciemne oczy. W zasadzie, to oczy miał niemalże czarne. Wyglądał na miłego. Wyciągnął do mnie rękę. Uścisnęłam ją.
 - Thomas Anderson - przedstawił się. - Ale wolę Tom.
 - Alexandra Hataway - uśmiechnęłam się i idąc w jego ślady dodałam: - Ale wolę Alex.
 - Gdzie chłopaki? - zapytał mnie Luke. - Pisałem do nich.
 - Powinni zaraz być - wzruszyłam ramionami.
      Weszliśmy do wnętrza błękitnego domku. To był typowy ,,domek babci". Parterowy, pośrodku różanego ogrodu, z małą białą werandą. Po drewnianych, niebieskich deskach na fasadzie piął się bluszcz.
     Zasiedliśmy w małej, staroświeckiej, ale przytulnej kuchni. Znaczy, najpierw chłopaki zanieśli wszystkie walizki do pokoi na poddaszu. Zjawiła się też reszta 5 Seconds of Summer oraz Fay. Zjedliśmy obiad (a ściślej mówiąc, niemal przywiązano nas do krzeseł, żebyśmy go zjedli), który przygotowała pani Hemmings. Potem, po typowej gadce w stylu ,,Jak lot?" i ,,Co słychać?", wreszcie pozwolono nam zabrać Lu, Myrtę, Luke'a i Toma na wycieczkę po Sydney.
 - Dobrze was wreszcie widzieć na żywo - uśmiechnął się Michael, kiedy opuściliśmy domek babci blondyna.
 - Wzajemnie - uśmiechnęła się Lu.
 - A pójdziemy, nie mówię dzisiaj, ale do tej opery? - Myrta zrobiła maślane oczka i spojrzała na Luke'a.
 - Eeeee... - zawahał się.
 - Obiecałeś im! - przypomniał Tom.
 - Cicho siedź! - Luke dał mu kuksańca w bok, na co brunet tylko się zaśmiał.
 - Ja w zasadzie też tam jeszcze nie byłam - wtrąciłam.
 - Tak, pójdziemy. - Luke przewrócił oczami, a cała reszta się zaśmiała.

~~ו*•×~~

     Fay wyciągnęła nas do kawiarni. Część wzięła kawę, a część kakao. Kakao przeważało o jedną osobę. W końcu, było nas dziewięcioro. Steve nie chciał iść. Zagadał się z, jak to stwierdzili jednogłośnie wszyscy chłopcy, ,,koleżanką".
     Aż do momentu, w którym słońce zniknęło za horyzontem, włóczyliśmy się po mieście, które każdy z chłopaków (poza Tomem) znał jak własną kieszeń. Szliśmy już z powrotem, każdy do siebie, gubiąc po drodze kolejne osoby. Pierwszy opuścił nas Ashton, który mieszkał w pobliżu plaży. Potem Michael i Fay, mieszkający po sąsiedzku a w końcu i Calum. W piątkę ruszyliśmy do domu pani Hemmings, który Fay wesoło określiła ,,Różanym Domkiem".
 - Serio, gdyby nie twoi przyjaciele, nie wiem, jak bym tu wytrzymała - odpowiedziałam na pytanie Luke'a.
 - Aż tak źle? - zapytał Tom.
 - Tęsknię za Nowym Jorkiem - powiedziałam, bawiąc się resztką oranżady w szklance. - Ale muszę się pogodzić, że już tam nie wrócę, chyba, żeby odwiedzić znajomych.
     Taka prawda. Nikogo z rodziny tam nie mam. W New Jersey mieszka ciocia, bo babcia już nie żyje. Podobnie zresztą, jak ta druga, która zmarła z pewnością trzysta parę, paręnaście, a może parędziesiąt lat temu.
 - No tak - stwierdziła Myrta i postanowiła zmienić temat, za co byłam jej ogromnie wdzięczna. - Co będziemy robić jutro?
     Wszyscy wzruszyli ramionami.
 - Co chcesz - Luke cmoknął ją w usta.
      Słodka parka. Chociaż, szczerze wolę bardziej mieszanki wybuchowe. Innymi słowy - przeciwieństwa. U nich to było raczej, jak to określiła Lu, początkowym zaprzeczaniem faktom, że sporo ich łączy, a obecnie milusim, cichym, bezspornym związkiem.
        Rozmawialiśmy chwilę o swoich propozycjach i wspólnie stwierdziliśmy, że pójdziemy na plażę. Potem Tom udał się na prośbę Steve'a do salonu, żeby zagrać w wyścigówki. Nadszedł czas, by powiadomić ich o Camille. Nachyliłam się bliżej nich.
 - Muszę wam o czymś powiedzieć - oznajmiłam.
     Wszyscy skupili na mnie całą uwagę.
 - Znalazłam osobę z piętnem Mroka - szepnęłam.
 - Kolejną? - zdziwiła się Lu.
 - Chris ostatnio mówił, że znaleźli wszystkich - dodała Myrta. - Nie słyszałam, żeby wśród nich był ktoś stąd. Zresztą, Tom także ma piętno, więc chłopaki będą tu w nocy.
      Tego nie wiedziałam.
 - Jesteś pewna? - zwrócił się do mnie Luke.
 - Jak najbardziej - potwierdziłam i kiwnęłam kilkakrotnie głową.
 - Znasz tą osobę? - Lu czekała na odpowiedź.
 - Całkiem dobrze. Mogę wam ją przedstawić.
 - Kolejne piętno, kolejny problem - westchnęła Lu.
 - Widać problemy to nasi przyjaciele - rzekłam z wisielczym humorem.
     W tej chwili rozległ się głos mojej mamy.
 - Alex, idziemy!
 - Już! - krzyknęłam w odpowiedzi i spojrzałam po twarzach znajomych. - Zadzwonię jutro.
      Zbiegłam na dół i razem z mamą wyszłyśmy z domu babci Luke'a i udałyśmy do swojego. Nasza suczka zaraz podbiegła i dotrzymywała nam kroku aż do ganku. Potem, z pomocą drzwiczek dla psów pierwsza znalazła się w środku i merdając ogonem czekała na nas. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam suczkę.
 - Abs może spać dzisiaj u mnie? - zapytałam, zatrzymując się w połowie schodów.
     Rodzicielka zmierzyła mnie wzrokiem i uśmiechnęła pobłażliwie. Wolała, jak Absolve śpi w swoim posłaniu w salonie. Zrobiłam maślane oczka.
 - Niech ci będzie - powiedziała.
     Uśmiechnęłam się i zagwizdałam na psa, który paroma susami znalazł się w tym miejscu co ja, a potem ruszył dalej aż pod drzwi mojego pokoju. Co ja bym zrobiła bez mojego kochanego czworonoga? Czasami trzeba uciec w inny świat. Ja tymczasem postanowiłam położyć się spać wtulona w moją czarno-biało-szarą przyjaciółkę.

~~~~~~~~
Oto kolejny krótki rozdział, którym niewiele się dzieje. No ale Layla - masz Lu :P A tak po za tym, to ty się tym piętnem bardziej przejęłaś niż ja ;) Ja sama szczerze jeszcze nie do końca zadecydowałam, jak to wygląda. W każdym razie - każde piętno to obrazek osoby/zwierzęcia, która(e) zmarła(o), a kolory, którymi się skrzą to kolor duszy tego kogoś (lub zwierzęcia).
 Musicie troszkę poczekać, aż coś się zacznie dziać. Pierwsze rozdziały pisze się najciężej :(
Mam nadzieję, że mnie nie opuścicie.
No to do następnego,
Lusia

niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 1 ,,Piętno"

* * I wanna run away
Anywhere out this place * *

Oczami Alex...
     W chwili, w której weszłam do domu znów dopadła mnie fala samotności. Zresztą, jak zawsze, nieustannie od niemal miesiąca.
 - Lisa, Minnie, Lucas... gdzie jesteście! - zawołałam do siebie.
     Dzień w dzień chodziłam do szkoły ze sztucznym uśmiechem na twarzy. Sydney pasowało mi na wakacje, ale nie na dom. Gdzieś w sobie wciąż żywiłam nadzieję, że wrócę do Nowego Jorku i znowu będę w swojej starej szkole. Każdego w niej znałam bardzo dobrze. Tu... nie odczepiam się od Caluma, Michaela, Ashtona i Fay. Od teraz to moja nowa paczka. Zaopiekowali się mną. Jestem im za to wdzięczna. Wciąż jednak jest pustka w sercu po mojej, już niestety dawnej, paczce.
    Potrzebowałam pilnie pomocy. Nie byłam kompletnie przygotowana na imprezę u Camille. Jedyne podobne przyjęcie urządzili chłopaki, kiedy przyjechałam. Była cała szkoła i naprawdę miałam spory problem z zapamiętaniem wszystkich imion. Było naprawdę super. Fay poznała mnie z paroma dziewczynami, ale jakoś wspólny język znalazłam tylko z Cami, lub jak też ją nazywano - Milly. Dostałam zaproszenie na jej urodziny jako jedna z pierwszych.
     Wyrzuciłam całą zawartość szafy na podłogę w poszukiwaniu jakichś ubrań. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy. Postanowiłam napisać do Lisy. Jakoś tak całkiem zapomniałam o tym, że jest różnica stref czasowych...
 Od Alex: 
Hej, mogłabyś mi pomóc? Dzisiaj wieczorem mam imprezę na plaży i nie wiem, co mam włożyć...
 Od Lisy:
Kochana, u mnie jest siedem po północy! Masz szczęście, że nie śpię! :P Doskonale wiesz, jak ciężko mnie obudzić... ;)
 Od Alex: 
O Jezu, przepraszam :/ Kompletnie zapomniałam!
 Od Lisy:
Spoko, ja też. Takie: ,,Co ona gada?! Jaki wieczór? Jakie dziś?". Mniejsza z tym :P
Masz jeszcze ten strój kąpielowy w biało-granatowe paski?
 Od Alex: 
No mam :)
 Od Lisy: 
A tę czerwoną sukienkę na ramiączkach? Z logo Nirvany?
 Od Alex
Jesteś boska! :*
 Od Lisy: 
Polecam się na przyszłość :*
 Od Alex: 
No to, skoro u ciebie tak późno, to dobranoc!
 Od Lisy: Dobranoc!
 Od Lisy: Znaczy... yyyy... Udanej imprezy XD
 Od Alex: 
Dzięki :)
    Skarciłam siebie w myślach. Powinnam być rozsądniejsza i pamiętać o tym. Miałam jeszcze pięć i pół godziny na nicnierobienie. Zrobiłam więc tabelkę na podstawie mapy świata z zaznaczonymi strefami czasowymi z podręcznika do geografii. Jak w Nowym Jorku jest siódma rano, u nas dwudziesta druga. Piętnaście godzin różnicy. Nie tak znowu źle. Mamy osiem godzin dziennie, by pisać do siebie i dzwonić. Na pilne wypadki nawet więcej. Westchnęłam cicho. To i tak mało, pomyślałam. Z drugiej strony, jakby Lisa była w Londynie, byłoby zdecydowanie gorzej.

~~ו*•×~~

     Wreszcie nadszedł czas, by ruszyć swoje cztery litery z domu i udać się na plażę, gdzie Cami organizuje swoje urodziny. Schowałam swój prezent do dużej torby plażowej. Miałam nadzieję, że jej się spodoba. Parę dni temu, kiedy  mieliśmy na plastyce lekcję z rzeźbiarstwa, stwierdziła, że woli rysowanie. Wspomniała też, że zawsze chciała, żeby ktoś naszkicował jej portret. Podjęłam się tego zadania. Miałam jeszcze prezent awaryjny - kolczyki i wisiorek ze zdobionymi literami ,,C", które dorzuciłam do obrazka. Portret opakowałam w czarną wąską ramę i owinęłam niebieskim papierem w białe kropki.
     Przed oczami mignęła mi postać o czarnych włosach i ciemnej karnacji. Niektórzy żartem nazywali go Azjatą, chociaż nie sadzę by miał ich w korzeniach.
 - Hej, Hood, czekaj! - zawołam do Caluma, który właśnie minął moją bramę. Na dźwięk mojego głosu zatrzymał się.
    Miał na sobie czarną bluzkę bez rękawów i białe spodnie plażowe (?) w kolorowe zygzakowate wzory.
 - O, hej, wybacz, nie widziałem cię - powiedział odwracając się przodem, a ja zrównałam z nim tempo. - Myślałem, że już wyszłaś i że idę jako ostatni - zaśmiał się, a dostrzegając moje pytające spojrzenie wyjaśnił: - Fay i Mike wydzwaniają, jakby się waliło i paliło i pytają, gdzie się podziewam.
 - Acha... - zaśmiałam się.
     Sprawnym krokiem ruszyliśmy w kierunku plaży. Gdzieś w połowie drogi zrównaliśmy się z Fay i Michaelem, który tym razem miał włosy barwy czerwonej. Brunetka miała na sobie zieloną, luźną bluzkę i miniówkę. ,,Tylko ktoś naprawdę głupi zakłada krótkie spodenki na plażę, mając pod spotem strój kąpielowy", jak sama mówi. Poniekąd ma rację - jak materiał spodenek przemoknie, wygląda to dość zabawnie.
       Na horyzoncie wreszcie ujrzeliśmy linię wody. Tutaj, po sekundzie wahania zaczął się szaleńczy wyścig. Fay potknęła się tuż przed piaskiem o własne nogi i szukają równowagi złapała się mnie. Wyścig wygrał Michael, ale zaraz został pchnięty przeze mnie i Fay. Calum ze śmiechem przyglądał się naszej rozłożonej na piasku trójce. Clifford wytknął mu język.
     Z malutkiego baru dobiegała głośna muzyka. Rozpoznałam piosenkę Elen Levon - Wild Child.
    Szybko podnieśliśmy się z piasku i udaliśmy w stronę wyznaczonego na czas imprezy terenu baru. Solenizantka i paru innych znajomych już zaczęło do nas machać. Cami jednak podbiegła do nas pierwsza. Lekko zakręcone włosy o barwie truskawkowego blondu falowały na wietrze. Czerwony strój kąpielowy prezentował się świetnie. W pasie obwiązała się chustą. Uśmiechnęła się szeroko.
 - Cześć! Jesteście przed czasem! Jak prawie wszyscy! - zaśmiała się dźwięcznie.
 - Wszystkiego najlepszego! - zawołałam pierwsza i złożyłam jej sporą listę życzeń, po czym wręczyłam swój prezent.
 - Dziękuję - powiedziała, niezbyt wiedząc, co robić.
     Odsunęłam się na bok, by poczekać na resztę mojej nowej ekipy. Nagle ktoś położył mi zimne i mokre ręce na ramionach. Odwróciłam się szybko. Przede mną stał roześmiany od ucha do ucha chłopak o złotych lokach i zielonych oczach.
 - Ashton! - walnęłam go w ramię. - Straszysz ludzi!
     Zaśmiał się. Zmierzaliśmy w kierunku koca Asha. Dosłownie parę sekund potem dogonili nas Fay, Mike i Cal. Rozłożyłam swój koc obok koca Irwina. Reszta poszła w moje ślady. Zostawiłam torbę na kocu i podobnie jak oni zaczęłam ściągać ubrania, by po chwili stać w swoim dwuczęściowym stroju w granatowo-białe paski. Fay miała zielony kostium w czarną kratę, podobny fasonem do mojego. Chłopcy nie popisali się szczególną kreatywnością. Mieli po prostu czarne kąpielówki.
     Zamierzaliśmy właśnie iść do wody, kiedy Milly do nas podeszła. Włosy zdążyła wcześniej spiąć w kucyk.
 - Zaraz będziemy kroić tort! - poinformowała i z uśmiechem, niemal w podskokach ruszyła do mini-baru. Wtedy zobaczyłam, że ma na plecach tatuaż. Kot. Wielkie ślepia wpatrywały się w każdego, kto ośmielił się rzucić okiem na plecy dziewczyny. Było w nim coś dziwnego. Tatuaż jakby... promieniował. Wydawało się, że skrzy się złotymi iskierkami. Skądś to znam...
    Tylko skąd?
    Wiem! Podobnie działo się z piętnem Lu... z tą różnicą, że dusza Willa była barwy niebieskiej.
    Tylko ktoś, kto wierzy w strażników może zobaczyć rzeczywisty efekt piętna. Dla każdej zwyczajnej osoby jest to zwykły tatuaż. Wzdrygnęłam się. Będę musiała powiedzieć reszcie strażników. Oficjalnie pasowano nas w Nowy Rok. Jestem teraz pełnoprawną strażniczką, chociaż wciąż posiadam ludzką naturę. Ja i Lu musiałyśmy dużo ćwiczyć. Aż każda z nas opanowała zdolność latania i wytwarzania mrozu do perfekcji. Teraz było to bez zarzutów.
 - Alex! - Michael przywołał mnie do świata żywych. - Chodź!
    Nakładając uśmiech pobiegłam w kierunku sporej grupy ludzi, którzy zabierali się za śpiewanie ,,Sto lat". Włączyłam się w chórek, ale wciąż nie mogłam odpędzić myśli o piętnie.
     Lot trwa jakieś dwadzieścia dwie godziny. Skoro będą tu jutro wieczorem, to możliwe, że już wylecieli. Pozostaje czekanie. A ja nie wiem, czy to wytrzymam. Nie bardzo mogę teraz skontaktować się z innymi. Tata raczej nie ma po co tu przylecieć. Za dużo roboty w Europie i Amerykach. Piaska mogę oczekiwać dopiero w nocy, Mikołaj robotę zaczyna w grudniu, Zając w Wielkanoc. Muszę cierpliwie czekać na Lu, Myrtę i Luke'a. Przez cały czas od Bożego Narodzenia trwają poszukiwania osób z piętnem. Znaleziono jak na razie dwóch. Lu jest trzecia, a Cami czwarta. Według Mikołaja, jest ich sześcioro.
     Christian i Harry mają pełne ręce roboty. Ochraniają ich wszystkich.

~~ו*•×~~

     Przyjęcie z wolna dobiegało końca. Część z nas grała w siatkówkę, inni wylegiwali się na kocach, a jeszcze inni popijali owocowe shakei* w mini-barze. Ja byłam wraz z Cami i Fay w tej trzeciej grupie. Rozsiadłam się już zbyt zmęczona na siatkówkę, z której parę minut temu zrezygnowałam. Chłopaki za to ciągle popisywali się swoimi siatkarskimi umiejętnościami. Rzecz jasna - bez koszulek. Słońce także już postanowiło zniknąć za horyzontem.
 - Ja już chyba pójdę - powiedziałam, dopijając ostatni łyk shake'a o smaku kiwi.
 - Dlaczego? - zapytała smutno Camille.
 - Jestem zmęczona i głowa mnie boli. Chyba wypiłam zbyt dużo shake'ów - oparłam brodę na dłoni.
     Byłam całkowicie szczera. W dodatku strasznie głośna muzyka drażniła moje uszy.
 - Okay. No to do jutra - wyciągnęła ręce, żeby się przytulić.
 - Do jutra - odwzajemniłam uścisk. - Jeszcze raz wszystkiego najlepszego!
 - Do jutra! - powiedziała Fay i również mnie przytuliła.
Poszłam zwinąć swój ręcznik. Pomachałam dziewczynom i chłopakom na pożegnanie. Wolnym krokiem ruszyłam w kierunku mojego domu.

*jaka jest liczba mnoga (po Polsku) ,,shake?" ;)
~~~~~~~~~~~
Nie cierpię pierwszych rozdziałów... Wolę to, jak już coś się dzieje! Ale trzeba zacząć od podstaw (niestety!). Jeśli chodzi o SMS-y w rozdziałach, nie będą się pojawiać zbyt często. Mam nadzieję, że wam się podoba. Jak tam nowe postacie? Wiem, że to dopiero pierwszy rozdział, ale lubicie Fay, Cami, Cala, Mike'a i Asha? Zapytam was jeszcze o to, za kilka rozdziałów.
To tyle, do następnego,
Lusia

piątek, 10 lipca 2015

Prolog

W rolach głównych...

Chrissy Costanza jako Alexandra Hataway
(Frost)

Jake T. Austin jako Jake Ramos


W pozostałych rolach...


Katherine McNamara jako Lissandra Wild

India Eisley jako Minerva Holt

Brad Kavanagh jako Lucas Clarke

Rowan Blanchard jako Zoey Montgomery

Garrett Clayton  jako Xavier Cole

Luke Hemmings jako on sam


Calum Hood jako on sam

Michael Clifford jako on sam

Ashton Irwin jako on sam

Brad Simpson jako Thomas Anderson

 Logan Lerman jako Steve Hemmings

Maia Mitchell jako Fay Rickford


Skyler Samuels jako Camille Fox



Taylor Lautner jako Christian i Harry Desert

oraz nie mam bladego pojęcia kto jako 

Lulette Frost 


i Myrtayleen Hare
i inni...

Prolog

* * I'll never let go
Never say goodby* *

   Druga połowa stycznia, 2016 rok...

 - Hej, Alex, nie ma płakania! - Lisa uścisnęła mnie z całej siły. - Nie żegnamy się! Będziemy się odwiedzać!
      Łzy mimo wszystko cisnęły mi się do oczu. Halo, ja wyjeżdżam na drugi koniec świata! Jak niby mam nie płakać? Wszystkie walizki były już w samochodzie. Przed tym sprawdzałam z dziesięć razy, czy aby na pewno niczego nie zostawiłam. Teraz czeka mnie długa podróż aż do Sydney.
 - No wiem - odparłam.
     Ta ruda osóbka zawsze była przy mnie. Cokolwiek by się nie działo, wszystko przechodziłyśmy wspólnie. Tylko ona jedna, za zgodą Mikołaja, wie i zna mojego ojca.
 - No wiesz - powtórzyła moje słowa. - A po za tym,, znasz mniej-więcej kolegów Luke'a. Nie będzie tak źle!
 - Trochę - wspomniałam, jak Calum prosił, by wzięli mnie ze sobą. - Gdzie Minnie i Lock? - tak kiedyś malutka siostra Minnie nazwała Lucasa. No i został Lockiem.
 - Tutaj! - usłyszałam głos swojej drugiej przyjaciółki. Ciemnowłosa podbiegła do mnie. - Myślałaś, że Minerva Julietta Irma Holt puści cię bez pożegnania? - zamknęła mnie w swoim stalowym uścisku. W jej niebieskich oczach pojawiły się łzy.
 - Ej, Minnie, bo ja też się rozkleję! - pociągnęłam nosem.
    Uwolniła mnie i dała się pożegnać ze swoim kuzynem a naszym przyjacielem, Lucasem.
 - Pa, trzymaj się i nie rozpaczaj! - poklepał mnie po plecach. - To dwudziesty pierwszy wiek!
 - No dokładnie - znów dorwała mnie Lisa. - Jest telefon, czat i inne!
      Wypuściła mnie. Spojrzałam na moją trójkę. Odkąd miałam pięć lat przyjaźniłam się z Lisą. Potem, rok później dołączyli do nas Minnie i Lock.
Moja mama zatrąbiła klaksonem naszego Minivana. Westchnęłam.
 - Odwiedźcie mnie, dobrze? - powiedziałam z maślanymi oczami.
 - Jasne! No i oczywiście będę dzwonić codziennie! Obiecuję! - zdeklarowała się Lisa. - W prawdzie różnica czasu duża... Ale damy radę! - zawołała pokrzepiająco.
 - No to, do zobaczenia! - rzuciłam, wyswobadzając się z uścisku przyjaciół.
      Wsiadłam do samochodu i zaczęłam machać do mojej trójki. Oni także mi machali. Kiedy zniknęli z horyzontu nie wytrzymałam. Rozpłakałam się.
 - Wszystko będzie dobrze - zapewniła moja mama, głaszcząc mnie po głowie.
     Spojrzałam na mojego bordera collie, o cudnej maści blue merle. Miała jedno oczko niebieskie, a drugie brązowe - z tego względu dostała przydomek różnooka.
 - Też tak uważasz, Absolve? - zapytałam swojego psa. Zaszczekała radośnie, a ja pokręciłam ze śmiechem głową. - Skoro ty tak twierdzisz...
      Jej pełne imię, które jej wraz z Lisą i Minnie nadałyśmy jakieś trzy miesiące temu (gdy suczka Locka, Blackie, się oszczeniła), brzmiało: Absolve Asami Viviana Lukrecja Hataway I. Ja wymyśliłam Absolve, Lisa chciała Asami, Minnie wolała Vivianę, a Lucas wraz z rodzicami początkowo nazwali ją Lukrecja. No i po zbiciu tego wszystkiego powstało takie troszkę długie imię.
  Hataway, ponieważ, jako członek naszej trzyosobowej rodziny też miała prawo mieć nazwisko. Więc, tak jak ja, nosiła nazwisko mojej mamy. Jeśli chodzi o mnie, to mama jeszcze przed moimi narodzinami uznała, że tak będzie lepiej.
 - Wiesz, w końcu niedługo do Sydney przyjadą Lulette, Luke i Myrta - kontynuowała moja mama.
 - No tak. Za miesiąc - skrzywiłam się.
 - Już prawie jesteśmy na lotnisku - poinformowała moja rodzicielka, ignorując drobną uwagę na temat czasu.

~~ו*•×~~


  12 lutego, 2016 roku...

       Upał. Luty to najcieplejszy miesiąc w Australii.
       Szłam w krótkich spodenkach i białym topie. Moje włosy zapięte w kucyk podskakiwały za każdym krokiem.
    Wracałam właśnie ze szkoły w towarzystwie Caluma, który, jak się okazało, mieszka obok mnie i jest ze mną w klasie. Za to pani Hemmings, babcia Luke'a również jest moją sąsiadką. Kiedy się o tym dowiedziałam, bardzo się ucieszyłam - trójka, a własciwie piątka (no bo Steve i przyjaciel Luke'a), Toma jednak nie miałam okazji poznać wcześniej, przyjedzie tu i będą w domu obok.
    Calum jest spoko. Zresztą, cała trójka i Fay jest spoko. To już prawie miesiąc od mojej przeprowadzki. Chłopaki zapoznali mnie z niemal całą szkołą. Jakoś udało mi się odnaleźć z dużym budynku naszego college'u. Ciągle nie mam jakiejś bliższej kumpeli poza Fay, którą mogę uznać za dobrą koleżankę. No i Camille. Ona też jest bardzo fajna i nie ma żadnej bliskiej przyjaciółki, więc mogę próbować się zaprzyjaźnić.
    Ludzie w szkole ogólnie są bardzo mili. Jedna, wielka rodzina.
    Rozległy się dwa dźwięki przychodzących SMS-ów. Oboje wyciągnęliśmy nasze telefony.
 - Od Luke'a - powiedziałam na głos.
 - Mój też - zauważył Cal, a potem wesołym tonem poinformował o treści: - Jutro wieczorem będą w Sydney!
     Uśmiechnęłam się szeroko.
 - Nareszcie! - zawołałam.
    Zza zakrętu wyłonił się mój dom. Zadowolona Abs już zaczęła szczekać na powitanie. Podobnie Molly, suczka babci Luke'a, która nie mogła niestety wybiec przez zamkniętą bramę. Absolve wybiegła w naszym kierunku niczym torpeda i zaczęła skakać wokoło. Zaśmiałam się. Powitanie zawsze tak wyglądało.
    Skora do zabawy suczka przycupnęła obok Cala.
 - No ej, bo będę zazdrosna - zaśmiałam się, dzięki czemu i ja dostałam więcej uwagi.
 - Wybierasz się dzisiaj na plażę? - zapytał Cal.
     Wzruszyłam ramionami.
 - A coś tam będzie? - zapytałam.
 - Urodziny Camille - poinformował.
 - A no tak, na śmierć zapomniałam! Która godzina?
     Calum zaśmiał się.
 - Masz jeszcze czas. Zaczyna się dopiero o dziewiątej, więc spokojnie wyrobisz się w sześć godzin. Do zobaczenia na imprezie! - zawołał i pożegnał mnie machnięciem ręki. Odpowiedziałam tym samym.
    Szybko wbiegłam do domu. Trzeba znaleźć zatem jakiś strój kąpielowy i sukienkę plażową. Ojej... przydałaby się Lisa.

~~~~~~
No to witam! Jak wrażenia?
Jeśli chodzi o edukację w Australi, to ja tego nie ogarniam. W ogóle! Kto zainteresowany, to przeczytałam to: [KLIK].
 Doczytałam też, że u nich rok szkolny zaczyna się w lutym i kończy w grudniu. Ale nie umiem znaleźć dokładnych dat, a znajomych w Australii niestety nie mam. Więc jak będą niezgodności, to z góry przepraszam.
Wasza Lusia!