wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 9 ,,Sen trzeci"

,, To Sektor Drugi, a ta rzeka nosi nazwę As-Missisipi"

* * I wish that I could wake up with amnesia * *

Narrator ogólny
     Śpiew ptaków, szum wody. Jakieś leśne odgłosy. Idealna kołysanka. Komu chciałoby się wstawać? Nie. Wróć. Alex musiała wstać. Przecież jakby nie wstała, tylko zasnęła, obudziłaby się w swoim łóżku w środku nocy. A tego nie chciała. Jakiś ptak przeleciał jej nad głową. Okay, okay, już wstaję! Kiedy tylko uchyliła zaspane powieki, słońce ją oślepiło. Podniosła się z trawy otrzepując jej źdźbła ze swojego ubrania. Jego już nie było. Zerwała się, wystraszona, że zostawił ją na pastwę losu. Nie. Odetchnęła z ulgą. Łódź była zacumowana, a przy ognisku leżała fajka.
 - Czyli mnie nie zostawił - w momencie, w którym wypowiedziała te słowa, wyłonił się z lasu za jej plecami.
 - Czasami to bym chciał - odrzekł, dając znać o swojej obecności.
     Alex uniosła dumnie głowę. Callado podszedł do łodzi, łapiąc w locie swoją fajkę. Alex ruszyła w tym samym kierunku i zajęła swoje miejsce. Usiadł i zaczął wiosłować. Był jakiś dziwny. Uniosła pytajaco brwi. Spostrzegł to, ale nie kwapił się z szybką odpowiedzią. Zmarszczyła brwi i ten cień wesołości chyba dał o sobie znać, bo odpowiedział:
 - Przy dobrych wiatrach będziemy w porcie już za dwie godziny - powiadomił, a w jego ponurym głosie dało się słyszeć nutkę radości.
 - A to dlatego jesteś taki wesoły - wyszczerzyła się, a potem dodała, wciąż z uśmiechem, ale już nie szczerym: - Wreszcie się mnie pozbędziesz.
 - Niekoniecznie - odburknął.
        Uniosła ręce w geście poddania. Jedna z niewielu normalnych rozmów właśnie dobiegła końca. Każda JEGO lakoniczna odpowiedź je kończyła.
        Podróż mijała nadzwyczaj szybko. Alex przyglądała się niebu, na którym nie było ani jednej chmurki. Wiatr wiał jej w plecy, pchając łódź dodatkowo do przodu. Zobaczyła jakiegoś węża wodnego, który czmychnął jak najdalej od nich. Uniosła głowę do góry. Dwa jastrzębie leciały właśnie tuż nad nimi. Zobaczyła uciekającą sarnę, czy wiewiórę obserwującą ze swojej bezpiecznej dziupli ich dwoje. Mijała naprawdę ładne miejsce. Wychyliła się lekko z łodzi i wyciągnęła rękę, by dotknąć wody. Wszystko dookoła było ciche i spokojne. Włącznie z NIM. Zaczęła zastanawiać się nad słowem ,,niekoniecznie". To znaczy, że co? Że być może czeka mnie dłuższa podróż z Callado? Moja psychika tego nie wytrzyma! 
          Po, jak mówił, dwóch godzinach koryto rzeki zaczęło się powiększać. Chwilę potem był niewielki wodospad. Spłynęli po nim do szerokiego na mniej więcej kilometr głębokiego zalewu (bardziej podobnego do jeziora przepływowego), a wtedy na horyzoncie ukazały się wspaniałe okręty, przeróżne łodzie i tratwy. Było ich niezliczenie wiele. Alex poddała się na sto trzeciej łodzi. Potem pojawił się ogromny port. Ludzie przy pomostach ciężko pracowali, ciągnąc ku lądzie ogromne galeony czy brygi* z pomocą lin. Alex z zachwytem przyglądała się temu wszystkiemu. Przy pięknych i wielkich statkach ich łódeczka wydawała się śmiesznie mała. Alex dostrzegła na wyciętym skraju lasu po swojej lewej tawernę**. Kręciło się tam wielu ludzi. Otaczał ją gwar. Z racji pływających tu tak ogromnych statków, domyśliła się iż niedaleko rzeka, której nazwy nie znała, ma swe ujście do morza.
          Callado zawinął do brzegu przy jednym z mniejszych pomostów i zacumował łódź. Złapał ją za rękę, na wypadek, gdyby zechciała się zgubić. Przepychali się między tłumami handlarzy i marynarzy. W porcie nie urzędowali sami mężczyźni; były tancerki, flecistki, cyganki, skąpo ubrane panny i wiele, wiele innych. Dostrzegła nawet grajków oraz człowieka z ubraną w fioletowy turban kapucynką, która robiła sztuczki. Wszyscy mówili w jakimś niezrozumiałym dla niej języku. Co ciekawe, wiele osób klepało Callado po ramionach i witało, rzecz jasna w tym dziwnym języku. Z nich wszystkich odpowiedział tylko dwóm. Potem jeszcze zagadał się z jakimś kupcem, posługując się jego językiem i wskazał na ich łódź. Jak się domyśliła, targował się, a potem sprzedał jakich dotychczasowy środek transportu, a pieniądze (na których widniało skrzyżowanie liter A i V) wepchnął do sakiewki.
          Tuż przy samych statkach słyszała mieszaninę języków. Jej ojczysty angielski, hiszpański, francuski, włoski, polski, rosyjski a nawet japoński. No i ten tutejszy język. Chłopak zatrzymał się pod wielkim galeonem. Wyglądał na piracki okręt. Na bakburcie (lewej burcie) ozdobną kursywą widniał złoty napis Caravia. Miał cztery maszty i wyglądał na ociężały statek, jednak Alex nie znała jeszcze możliwości sennego cudeńka. Uzbrojony był w osiemdziesiąt dział. Okręt był nieco podobny do repliki holenderskiej Batavii. Po pokładzie kręciło się sporo osób. Głównie mężczyźni. Właściwie, wypatrzyła tylko jedną. O krótkich, rudych włosach przewiązanych czarną bandanką powiewająca na wietrze. Stała jednak w ptasim gnieździe, więc nie widziała jej zbyt dokładnie ani nie mogła określić jej wieku.
      Na bakburcie pojawiła się druga dziewczyna. Miała może czternaście, piętnaście lat. Była ciemnowłosa i całkiem ładna. Po bardziej obfitej stronie przedziałka miała dwie dredy, pomiędzy którymi spadał warkoczyk z czerwoną wstążką. Ubrana była w strój godny kapitana. Zobaczyła ich i od razu zaczęła machać. Callado odmachał jej, co Alex przyjęła z zaskoczeniem. Może to jego dziewczyna? Ale wyglada na zbyt młodą... Zresztą, kto go tam wie. To bardzo możliwe. Chociaż... kto by z nim wytrzymał? Ja na pewno nie.
     Statek dziewczyny właśnie ściągano do portu. Chwilę to trwało, jednak kiedy tylko otrzymała możliwość zejścia na ląd, pobiegła do nich, nie zwracając uwagi na mijanych ludzi. Prawdę mówiąc, wielu z nich przewróciła. Nie kwapiła się ich nawet przeprosić.
 - Jake! - krzyknęła i rzuciła się chłopakowi na szyję.
      Alex przypatrywała się temu z zaintrygowaniem. W dodatku... Jake? Więc tak ma na imię. Odwzajemnił uścisk. Musiał darzyć ją co najmniej szczerą przyjaźnią. W końcu ciemnowłosa puściła go i zmierzyła wzrokiem Alex. Była tego samego wzrostu, co ona. Wskazała im miejsce wolne od ludzi. Podeszli tam. Stali w cieniu szkunera o nazwie Willendorfia.
 - Jak cię zwą? - zapytała ciemnowłosa, szczerząc się.
 - Alex - odpowiedziała i rzuciła Jake'owi przelotne spojrzenie.
 - Wcześniej mówiłaś, że Rose - warknął, obrzucając ją podejrzliwym spojrzeniem.
 - Ty się wcale nie przedstawiłeś - odparła z wyrzutem, zapasając ręce.
 - Okay - przerwała ciemnowłosa. - Ty to Alex, on to Jake, a ja to Zoey - przedstawiła. - No i jestem Czwórka - dodała, unosząc lewy nadgarstek wewnętrzną stroną.
 - Ja Dziewiątka - brunetka zrobiła to samo.
         Zoey uśmiechnęła się a potem zaczęła wracać na statek, nakazując im ruchem głowy, by poszli za nią.
 - Dokąd płyniemy? - zapytał Jake, równając kroku z piratką. - I ile zostajemy w porcie?
 - Na dwa, może trzy sny. Aktualnie do Sektora Trzeciego - odpowiedziała.
 - A ten to który? - wtrąciła Alex.
     Zoey zatrzymała się. Otworzyła szerzej oczy.
 - Czyli Jakey*** nic ci nie wyjaśnił? - Alex pokręciła głową. Piratka westchnęła i spojrzała wrogo w stronę chłopaka po czym ruszyła na statek, a reszta za nią. - To Sektor Drugi, a ta rzeka nosi nazwę As-Missisipi. W kolejnym śnie powiem Arabeth, żeby ci wyjaśniła, o co biega, a potem pokażę ci kroniki.
        Załoga była całkiem spora. Liczyła może czterdzieści parę osób. Wszyscy byli względnie czyści. Zoey właśnie mijała jakiegoś puszystego kolesia po pięćdziesiątce pijącego... żłopiącego rum. Kopnęła go sprawiając, że butelka wyleciała mu za burtę. Nachyliła się nad nim z wrogim wyrazem twarzy.
 - Nie toleruję rumu na moim statku, Crack - wycedziła. - Jeszcze raz przyłapię cię na sączeniu tego śmierdzącego trunku, a wylecisz z mojego statku i osobiście dopilnuję, byś z powrotem trafił do żony. A! Niech jeszcze się dowie, gdzie się szlajasz, kiedy cumujemy - zagroziła, po czym znów ruszyła pewnym krokiem do swojej kajuty w nadbudówce.
 - Ostro - mrugnęła pod nosem Alex.
     Usłyszał ją jakiś mężczyzna w średnim wieku, który mógłby być jej ojcem. Odwróciła się. Miał ciemną skórę i był ogolony na łyso. Jego ciało pokrywała masa blizn, ale uśmiechał się przyjaźnie. W ogóle, miał łagodne rysy.
 - To nie wszystko, co potrafi - powiedział, zarzucając beczkę na ramię. Zauważywszy jej zaciekawienie, mrugnął okiem i zjechał po linie na stały ląd.
      Podążyła za nim wzrokiem. Przepłynął na tratwie na drugi brzeg i poszedł do karczmy. Ona natomiast podbiegła do Jake'a i Zoey, którzy właśnie wchodzili do nadbudówki.
      Było to pomieszczenie średniej wielkości, którego ściany doszczętnie zakryły mapy. Alex nie dowiedziała się zatem, jaki kolor mają. Podłogę zakrywały ciemne deski. Po obu stronach owalnego stołu stały regały z tego samego drewna, co podłoga. Było na nich mnóstwo książek. Pomieszczenie oświetlało okno z wykuszem na sterburtę. Zoey usiadła w ogromnym fotelu o czerwonym obiciu. Jake oparł się o podłokietnik.
 - Alex, będziesz płynąć albo z nami - oznajmiła Zoey - albo z innymi podróżnikami. Pozostali jeszcze nie przypłynęli.
 - Jesteś pewna? Tu jest masa statków - zauważyła Hataway.
 - Godziny szczytu - Jake przewrócił oczami.
 - Za kilka godzin zrobi się tu zupełnie luźno - oznajmiła kapitan - a jutro z rana będą tu jedynie trzy statki. Mój, Xaviera i tak zwany ,,Bezpański".
 - Będziesz musiała wybrać, z kim chcesz płynąć - dodał Jake. - Nasz to Szukający.
 - Tylko przez ciebie - mruknęła Zoey, zakrywając usta ręką, za co została spiorunowana wzrokiem. - Quello jest Przewodnikiem, natomiast Salain Obrońcą - powiedziała, wskazując na dwa wykonane z imponująca dokładnością obrazy przedstawiające trzy statki. Galeon Zoey, bryg Quello oraz fregatę o nazwie Salain.

~~ו*•×~~
     Piratka miała rację. Godziny szczytu minęły w momencie, w którym zaczął nastawać wieczór. Ona, Jake i Alex siedzieli w tawernie. Pierwsza dwójka zaciągała się fajkami. Zoey powiedziała, że pali okazyjnie i tylko w snach. Alex nie chciała, bo i tak większosc dymu szła w jej kierunku.
     Na szyldzie widniała gęś i wyblakły napis ,,Portowa". Stały tam długie stoły, niemalże wchodzące na siebie. Oni wybrali jeden z mniejszych stołów w kącie. Jake zamówił wino dla wszystkich, a Zoey wytłumaczyła, że inaczej nie mogliby tu siedzieć. Kiedy Alex spytała o powód, dziewczyna zacytowała pewnego oberżystę z sektora Czwartego o imieniu Charlie:
 - Nie kupujesz - wylatujesz. 
    Było ciasno i czuć było zapach piwa, wina i rumu. Oraz tytoniu. Tawerna z wyglądu bardziej przypominała gospodę. Nie była zadbana i po podłodze łaziły mrówki, a na ścianach wsiały pajęczyny i pająki. Alex była spięta i stale miała wrażenie, że coś po niej łazi. Liczyła, że dostanie wino w kieliszku, a tymczasem dostała w jakimś kuflu. Brudnym w dodatku. Zoey powoli sączyła czerwony płyn, Jake natomiast tylko mieszał zawartość końcem fajki. Alex odsunęła od siebie napój i splotła ręce na stole. Spojrzała na zegar wiszący nad ladą. Siódma. Westchnęła.
       W tej samej chwili drzwi tawerny otworzyły się z hukiem. Wszystkie oczy skierowały się w stronę drzwi. Iście filmowe wejście, pomyślała. Do środka wszedł przystojny chłopak o ciemnoblond włosach i niebieskich oczach. Wyglądał na takiego, który poza snami jeździłby na motocyklach albo jakimś drogim samochodem i nosił skórzane kurtki.
 - Xavier - skrzywił się Jake.
 - Oto twoje albo - wyjaśniła z niesmakiem Zoey i upiła kolejny łyk czerwonego płynu.

 ~~ו*•×~~
     Na dworze zrobiło się zimno. Całą trójką wracali na statek. Fakt, w porcie stały tylko dwa statki - Caravia i Quello. Wyszli z ,,Portowej" chwilę po tym, jak wszedł Xavier. Nie widział ich nawet. Od razu siadł do stołu hazardzistów i postawił na stół całą sakiewkę złota.
      Podróż tratwą, której przewoźnik to zgrzybiały staruszek minęła w zupełnej ciszy. Z oddali dobiegało wycie. Alex pomyślała, że pewnie wilki, ale zaraz stwierdziła, że być może nie tylko.Wchodząc po kładce zauważyli pod lasem śmiejącego się Cracka z jakąś ciemnowłosą kobietą ubraną w płaszcz. W zasadzie, była tak skąpo odziana, że można rzec, iż posiadała jedynie płaszcz. Zoey pokręciła głową, a potem bez cienia emocji rzuciła:
 - Jeden mniej.
 - Nie ratujesz go? - zdziwił się Jake.
      Pokręciła głową i zdjęła swoją wełnianą pelerynę.
 - Też muszą coś jeść - odparła, schodząc pod pokład.
      Zeszła niemal na sam dół i wskazała im dwie sąsiadujące ze sobą kajuty. Alex weszła do tej, która miała należeć do niej. Stało tam dwuosobowe łóżko z brudnoczerwonym baldachimem przykryte narzutą tego samego koloru i komoda z ciemnego drewna. Alex niewiele myśląc rzuciła się na łóżko i zasnęła niemal natychmiast. Po przebudzeniu w swoim domu odkryła, że zarywanie nocy we śnie wpływa na jego długość. Była dziewiąta. Na szczęście, w ten piątek mieli odwołane lekcje z jakiegoś tam powodu i należało przybyć jedynie na popołudniową akademię o piętnastej. Święto szkoły czy coś tam.

~~ו*•×~~
       Lu poderwała się z łóżka i spojrzała na zegarek wiszący nad drzwiami. Ósma rano. Nie spała od dobrych piętnastu minut. Ugadała się z Hemmingsem na ósmą. Powiedzą Myrcie. Westchnęła. Wstała i na palcach wyszła z pokoju. Chociaż i tak część domowników nie spała. Myrta na przykład z samego rana poleciała do sklepu.
       Zapukała w sąsiednie drzwi. Otworzył jej Tom. Poprosiła, by zawołał Luke'a. Blondyn wyszedł niemal tak cicho jak ona i zeszli na dół. Usiedli na ganku i w ciszy czekali, aż blondynka wróci. Siedzieli co najmniej godzinę.
     Myrta pojawiła się z siatką wypełnioną ciastkami. Pomachała im wolną ręką z uśmiechem. Oboje jak na gwizdek wstali. Przybrali poważne miny. Spojrzała na nich ze zdziwieniem. Po drugiej stronie ulicy, przy bramie drugiej Frost stała Alex w towarzystwie Caluma i bacznie im się przyglądali. Lu zdecydowała się zacząć, ale Luke jej przerwał.
 - Tak na dobry początek jestem wam winien coś powiedzieć - wziął głęboki wdech. - Mój ojciec chce zostać tu na stałe. Znalazł pracę. Pozostaje mu jeszcze zapisac mnie tu do szkoły.
         Jej uśmiech zniknął. Obie dziewczyny stanęły jak wryte. Myrta poruszała ustami, próbując coś powiedzieć.
 - I jeszcze coś - powiedział blondyn, chyląc głowę.
 - Myrta, my... - zacięła się i spojrzała na Luke'a prosząc o pomoc.
 - Musimy ci coś powiedzieć - westchnął.
     Lu poczuła jak kraja jej się serce. Już widziała tę reakcję na wiadomość. Ale musieli. Luke wskazał Myrcie krzesło. Niechętnie usiadła.
 - Wczoraj, kiedy pojechałaś razem z Tomem i Stevem po te części - zaczął, ale teraz to on potrzebował wsparcia.
 - Luke skończył kosić wcześniej. Ja byłam w kuchni. Gadaliśmy jak zwykle i piliśmy herbatę - przełknęła ślinę i rzuciła przelotne spojrzenie w stronę Alex, która zaplotła ręce na piersiach.
       Myrta uniosła brew i spoglądała to na swojego chłopaka, to na przyjaciółkę.
 - Potem Lu wylała na mnie herbatę - kontynuował blondyn. - Wiesz, jak to ja, postanowiłem ją także ochlapać. Goniliśmy się. Znasz nas, więc wiesz, jak to wyglądało. Tyle że... - głos uwiązł mu w gardle.
 - Tyle że w pewnym momencie - Lu zawiesiła głos i wzięła głęboki oddech. Myrta otworzyła szerzej oczy. Zaczęła się domyślać, ale słowa Lu dobiły jej gwóźdź do trumny: - Prawie się pocałowaliśmy.
     Myrta zamarła mogłaby przysiądz, że stanęło jej serce. Zaszkliły jej się oczy.
 - Alex i Calum na szczęście nam przerwali - dodał Luke. - Mam nadzieję, że kiedyś nam wybaczysz.
      Blondynka załkała. Potrząsnęła głową do swoich myśli. Ukryła twarz w dłoniach. Cała trzęsła się od płaczu. Lu także płakała. Myrta rozpadała się. Kawałek po kawałku. W jednej chwili straciła zaufanie do dwóch najbliższych sobie osób. Gówno ją obchodziło ,,prawie". Zdradzili ją. A ona była bezsilna.
 - C-czy k-k-kiedy już j-ja kogoś p-pokocham, to o-on musi p-prawie m-m-mnie zdradzić z m-moją n-n-najlepsz-szą przy-przyjaciółką? - wymamrotała. - N-nienawidzę w-was!
      Złapała się za usta i poderwała z krzesełka, przewracając je. Potrzebowała samotności. Park. Tak, to najlepsze miejsce, pomyślała. Zbiegła z werandy i wybiegła na ulicę nie patrząc, dokąd biegnie.
       Krzyk.
       Pisk opon.


*Tutaj macie tak o, ja o tych statkach czytałam daawno temu, przy fazie na ,,Piratów z Karaibów", ale wy możecie nie wiedzieć, o co chodzi.
** Jakby ktoś nie wiedział, bo parę osób zrobiło minę w tym stylu: O.O kiedy wymieniłam to słowo ;P
def. z tej strony: http://craiis.org.pl/index.php?topic=2329.0
,,piwiarnia, knajpa, miejsce gdzie można się napić, głównie napić, i zjeść. Tawerna znajdowała się blisko portu"
*** Nie wiedziałam, jak napisać Dżejki :)
~~~~~~~~~~
Koszmarny :/ Wybaczcie, że tyle czekaliście, ale nie mogę się pozbierać po powrocie z urlopu. Ach, co za czas! Nie możesz pisać i nawet nie zastanawiasz się, co napisać!
Początek następnego rozdziału = moja prawdopodobna śmierć.b Nie odpowiadam na pytania dotyczące następnego rozdziału.
Dobra, nie umiem być poważna :P
Lusia :*

4 komentarze:

  1. Rozdział cudny, ale kurcze co z Myrtą?! (Tak, wiem nie odpowiadasz na pytania dotyczące przyszłego rozdziału.)
    Teraz jest taki czas, że nikt nie ma weny, nawet na komy. Eh...
    Także, dużo weny i pomysłów

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie nowy rozdział ! Jak zawsze świetny! Jestem baaaardzo ciekawa co będzie sie działo w nastepnym ! Weny życze !!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie ogarniam tych ludzi tylko Zoe hihi ciekawostka ma tak na imię moja siostra ;) ale wracając do tematu te sektory mnie bardzo jak to ująć intrygują tak nie wiem jeszcze do końca o co chodzi ale się dowiem na pewno... i co i co no Lu!!!!!!!!! Trochę jej współczuje ale po niekąd rozumiem bff prawie pocałowała jej chłopaka :( załamka. Biedna Lu ale Myrta wpadła pod auto omg oby nie umarł bo się załamie! A może będzie kaleką chlip :'( Park to nie naj lepse miejsce naj to jest ogród :))))) zaskoczyłaś mnie tym wyszukanym słownictwem moja droga pisarko. Mam rozterkę życiową którą będe musiała z moimi czytelnikami podzielić. A tak od rzeczy ja nie mam czasu w wakacje na nic!!! Jak się to dzieje no??? Ładny nowy wygląd bloga i weny i czasu i Xavier jest podejrzany ;)

    OdpowiedzUsuń